Lodowe tory najazdowe. W Europie - standard. W Polsce - wciąż technologia rodem z XXII wieku. 18 listopada to właśnie w Wiśle, na skoczni im. Adama Małysza otwartej w 2008 roku - ledwie 9 lat temu! - miał rozpocząć się sezon 2017/18. Centralny Ośrodek Sportu zorganizował przetarg, zaplanował wydatek 2,2 miliona złotych, ale... zabrakło chętnych.
Zgłosił się ledwie jeden wykonawca. Czeska firma. Gotowa budować za mniej niż 2 miliony złotych. Tyle że dostrzeżono w ofercie naszych południowych sąsiadów braki formalne - zabrakło danych na temat koloru ciężarówek? - więc przetarg unieważniono. W kolejnym oferta była już wyższa. O blisko 100 tysięcy złotych. COS uznał więc, że prace remontowe należy wstrzymać, a z decyzją... poczekać kilka dni. To natomiast zmobilizowało do działań Polski Związek Narciarski. Organizator zawodów uznał, że skoro remont skoczni nie jest pewny, to ewentualna dystrybucja biletów wśród kibiców nie ma sensu.
I tak, cztery miesiące przed inauguracją Pucharu Świata, nie mamy ani skoczni, ani kibiców. A za chwilę w Wiśle nie będzie również Pucharu Świata. Bo remont miał się skończyć 27 października, a bez torów najazdowych skocznia im. Adama Małysza zwyczajnie nie nadaje się do organizacji zawodów międzynarodowych. Stanie się bowiem, przy niekorzystnych warunkach pogodowych i roztapiającym się śniegu, niebezpieczna dla zawodników.
Jak to szło? Taki mamy klimat. A wszystkiemu winne jest globalne ocieplenie.