Kei Saito na igrzyska olimpijskie Pjongczang 2018 przybył 4 lutego. Tego dnia przeprowadzono również jego testy dopingowe. Zajął się tym niezależny organ, na czele którego stanęła była minister sportu Francji Valerie Fourneyron. Zarówno próbka A, jak i B potwierdziły obecność w organizmie Japończyka acetalozamidu - diuretyku. Środek ten uznany jest za niedopuszczalny, ponieważ może maskować używanie innych zakazanych.
Reakcja była natychmiastowa - reprezentanta Kraju Kwitnącej Wiśni wydalono z wioski olimpijskiej. Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu (CAS) poinformował, że zawodnik zaakceptował karę tymczasowej dyskwalifikacji. Niedługo później sam zainteresowany wydał także komunikat, zupełnie odmienny do pierwotnego. "Jestem ekstremalnie zaskoczony. Nigdy nie stosowałem środków dopingowych i nigdy nie zamierzałem czegokolwiek ukrywać. Nie stwierdzono u mnie żadnej zabronionej substancji podczas testu, jaki przeszedłem 29 stycznia (przed wyjazdem na igrzyska). Niesłuszne jest posądzanie mnie, że z premedytacją przyjąłem tę substancję. Jedyną możliwością jest to, że przypadkowo i nieświadomie włożyłem niedozwoloną substancję do ust" - podkreślił.
Kei Saito w Pjongczangu nie wystartował w sobotę na dystansie 1500 metrów w short tracku. We wtorkowej rywalizacji sztafet na 5000 metrów miał być rezerwowym. 21-latek jest pierwszym zawodnikiem złapanym na dopingu podczas igrzysk w Korei Południowej. To także pierwszy przypadek w historii japońskiego sportu, by u sportowca z tego kraju wykryto nielegalne wspomaganie organizmu podczas zimowych igrzysk.
Sprawdź też: Pjongczang 2018: Kamil Stoch podniesie się dzięki żonie Ewie [ZDJĘCIA]