Polacy w dobrym stylu zaliczyli powrót do mistrzostw świata elity. W sobotę przegrali z Łotyszami 4:5, ale dopiero po dogrywce, urywając punkt faworytom. Niedzielny faworyt konfrontacji z Biało-Czerwonymi (którzy na MŚ są pierwszy raz od 22 lat) był jeszcze silniejszy. Reprezentacja Szwecji, naszpikowana zawodnikami NHL, dosyć spokojnie poradziła sobie z zapędami ekipy Roberta Kalabera. Bardzo szybko wyszła na dwubramkowe prowadzenie w pierwszej tercji. W 4. minucie Zabolotnego pokonał Marcus Johansson, a dwie minuty później wynik podwyższył Lucas Raymond.
Szwedzi pokazywali często Polakom, jak się gra w hokeja na najwyższym poziomie. Biało-Czerwoni potrafili jednak pokazać się z dobrej strony w ofensywie i kilka ich zapędów pod bramkę Gustavssona (na co dzień bramkarza Minnesoty Wild) mogło się zakończyć golem. Ekipa Trzech Koron potrafiła odpierać ataki Polaków, a w połowie drugiej tercji dołożyła trzeciego gola. Zabolotnego pokonał strzałem z dystansu Erik Karlsson.
W trzeciej tercji w końcu polscy kibice mogli się w Ostrawie ucieszyć. Alan Łyszczarczyk zabrał krążek jednemu ze szwedzkich obrońców. I choć na początku go zgubił i wyjechał z nim aż za bramkę, to właśnie spod bandy za bramki skutecznie uderzył na bramkę Gustavssona. Krążek zagubił się szwedzkiemu bramkarzowi między parkanami i wpadł do bramki. Niestety Polacy nie złapali kontaktu golem numer dwa, a sami stracili kolejne dwie bramki. Ekipa Trzech Koron wykorzystała karę "2+2" (dwa raz po dwie minuty) Kamila Górnego. Do siatki trafił Burakovsky i Karlsson. Ten drugi, na co dzień zawodnik Pittsburgh Penguins, skompletował dublet.
Następny mecz Polacy rozegrają we wtorek. Rywalami Biało-Czerwonych będzie reprezentacja Francji. To może być najważniejszy mecz w kontekście walki o utrzymanie w elicie.
Listen on Spreaker.