„Super Express”: - Polskę wciąż kojarzy pan z rzucaniem w pana śnieżkami w Zakopanem przez naszych kibiców czy z rywalizacją z Małyszem?
Hannawald: - Rzucanie śnieżkami traktuję jako niewiele znaczący incydent i nie chowam do nikogo urazy. Polskę bardziej kojarzę z Małyszem, z którym bardzo się szanowaliśmy. Nasza rywalizacja była wyjątkowa.
- To ciekawe, bo Adam w jednym z wywiadów powiedział, że na skoczni nie zawsze odpowiadał pan na jego powitanie.
- Podczas zawodów tak bardzo skupiałem się na swoim występie, że nie zawsze kojarzyłem, co się działo obok mnie. Gdybym słyszał "cześć" od Adama, to na pewno bym odpowiedział. Znajdowałem się jednak w czymś, co nazywam "tunelem", nic do mnie nie docierało.
- Czy teraz któryś z zawodników ma podobny styl skoków jak pan, może Kamil Stoch?
- Stoch bazuje w dużej mierze na prędkości, u mnie było trochę inaczej. Skoki zmieniają się z roku na rok, więc nie ma co porównywać różnych skoczków.
- A jaka przyszłość czeka Kamila Stocha?
- Wspaniała, Kamil udowodnił, że już możecie mówić o drugim Małyszu.
- Skoki narciarskie były dla Pana błogosławieństwem, ale i przekleństwem.
- Były takie momenty, że miałem naprawdę dość skakania. Trudno było mi patrzeć, gdy wygrywał ktoś inny niż ja. Teraz jednak, z perspektywy czasu, podchodzę do tego bez takich emocji.
- To prawda, że gdyby nie skończył pan w porę skakania, to mogło dojść do samobójstwa?
- Mój przypadek był podobny do Roberta Enke (piłkarz, który popełnił samobójstwo - przyp. red.). Miałem jednak to szczęście, że trafiłem na ludzi, którzy mi pomogli. Nie wykluczam, że gdyby zabrakło takich osób, już by mnie tu nie było...
- Który moment był najtrudniejszy?
- Ten gdy zdałem sobie sprawę, że nie mam już na nic sił. Najtrudniejsze nie były wizyty w klinikach psychiatrycznych, tylko sam koniec kariery. Trudne było też przyznanie się samemu sobie do tego, że jestem bezradny.
- Nie żałuje pan, że został skoczkiem?
- Nie. Już jako dziecko pokochałem ten sport i wszystko, co z nim związane. A gdy kończyłem karierę stałem się znów dzieckiem, które nie wie, co będzie dalej.
- Po co napisał pan wychodzącą właśnie w Polsce biografię?
- Napisałem ją, ponieważ byłem zasypywany setkami listów i maili od osób, które walczyły z podobnymi problemami psychicznymi. Chciałem coś im poradzić, dać promyk nadziei...
- Czy wśród tych zgłaszających się osób byli sportowcy?
- Nie, to byli zwykli ludzie, borykający się z rozmaitymi problemami.
- Czy syndrom wypalenia to coś, na co narażeni szczególnie mocno są właśnie skoczkowie?
- Skoczkowie mają to do siebie, że bardzo dbają o wagę. To może prowadzić do anoreksji, ja znalazłem się na jej granicy.
- Jest coś czego Pan żałuje w życiu?
- Zmieniłbym swoje podejście do życia i sportu. Trenowanie jest ważne, ale nie można myśleć o skokach 24 godziny na dobę. Gdybym mógł cofnąć czas, po treningach zajmowałbym się rodziną.
- Co robi Pan teraz na co dzień?
- Komentuję skoki w telewizji, ale dogaduję się właśnie z niemieckim związkiem narciarskim, mam wkrótce uczyć młodych skoczków.
- Rozmawiamy w Warszawie, gdzie są plany, by postawić skocznie narciarską na Stadionie Narodowym. To dobry pomysł?
- To nie ma sensu. Ludzie kochają dalekie loty, a taki stadion pozwala na montaż skoczni około 60-metrowej. Takie skoki nie byłyby wystarczająco atrakcyjne dla kibiców, dlatego nie sądzę, by ktoś traktował ten pomysł na poważnie.
- Po zakończeniu kariery próbował Pan jeszcze amatorsko skakania?
- Nim oficjlanie zakończyłem karierę, trenowałem w ukryciu z prywatnym trenerem. Chciałem sprawdzić, czy jestem jeszcze w stanie. Ale to już nie było to samo. Skakałem, gdy miałem motywację. Później to się skończyło i nie miałem już na nic ochoty.
- A jeździ Pan na nartach?
- Pewnie, bardzo to lubię, choć to nie jest mój ulubiony sport.
- Pytam także dlatego, bo dla narciarza i Niemca szczególnie bolesna musi być historia Michaela Schumachera.
- To jest coś, o czym często myślę. Dobrze się znamy z Michaelem, wielokrotnie graliśmy razem w piłkę. Po jednym z meczów wymieniliśmy się nawet koszulkami. A jego wypadek przeżywam tym mocniej, że widziałem się z "Schumim" tuż przed jego wyjazdem na ostatni wypad narciarski... Czekam na to aż Michael wróci do zdrowia. Wierzę w to.