„Super Express”: - Wygrał pan „świąteczne” mistrzostwa Polski w Wiśle. To zwiastun powrotu Kamila Stocha na czołowe pozycje również w konkursach Pucharu Świata?
Kamil Stoch: - Miałem swoje cele zadaniowe na ten dzień i ten start i bardzo się cieszę, że udało się je zrealizować. A największa radość była w momencie, gdy trener zszedł na dół i powiedział, że oddałem superskoki, które bardzo mu się podobały. Bardzo potrzebowałem dwóch równych, dobrych prób, bo w tym sezonie zazwyczaj bywało tak, że jeden skok w konkursie był udany, a drugi – już taki sobie... Tym razem oba były bardzo solidne.
- No i na dodatek tym razem omijał pana pech, czyli kiepskie warunki pogodowe...
- Nie myślę o swoich skokach w kategoriach szczęścia czy pecha. Sami jesteśmy kowalami własnego losu. Uważam, że nawet kiedy podczas konkursów Pucharu Świata warunki miewałem rzeczywiście kiepskie, mogłem skakać lepiej. A co za tym idzie – brać udział w drugiej serii, w której warunki byłyby już inne, a ja mógłbym się pokazać z innej strony. Zawsze tak podchodzę do każdego konkursu.
- Cele na Turniej Czterech Skoczni?
- Chcę oddawać dobre skoki. Najważniejsza jest dla mnie powtarzalność, konsekwentne – na siłę – trzymanie się jednego planu. Do znudzenia, do monotonii. Dlatego trzy dobre skoki jednego dnia to jest mój cel na kolejny dzień skakania.
- A jeśli każdego dnia uda się wykonać trzy dobre skoki, to co mogą one dać w całym turnieju?
- Nie mam pojęcia. Na nic się nie nastawiam, bo... wiele razy się na takich oczekiwaniach sparzyłem, zwłaszcza w ciągu ostatniego roku. Na tę chwilę uważam, że jestem w dobrej dyspozycji. Ale takich zawodników, którzy też w niej są i potrafią skakać daleko, jest w tej chwili bardzo wielu. Dlatego najlepsze wyjście to po prostu cele zadaniowe – tak jak w czwartkowych mistrzostwach Polski.
- Dla kibiców zawsze ważne jest też pytanie o zdrowie mistrza. Nic nie boli?
- Trochę zabolała... duma. W pierwszej próbie mogłem jeszcze te dwa metry wytrzymać i pobić rekord skoczni (śmiech).
- Od wielu lat Turniej Czterech Skoczni „zabiera” zawodnikom możliwość spędzania Sylwestra na zabawie, w towarzystwie rodziny. Ma pan czasami takie myśli „z tyłu głowy”?
- Na pewno małżonka na taki moment czeka, ja też. Na tę chwilę, w której będę mógł normalnie, „po bożemu”, przygotować się do świąt, a potem wspólnie powitać z najbliższymi Nowy Rok. Mam zresztą pewien pomysł na idealnego Sylwestra, obiecany żonie, ale... to jeszcze nie jest ten czas.