"Super Express": - Trasy w Val di Fiemme odpowiadają Justynie?
Aleksander Wierietielny: - Odpowiadają nam, bo są dosyć trudne. Wyjątkiem jest trasa sprinterska, łatwa i płaska, zupełnie inna niż w ostatnią sobotę w Davos. Tam była tak ciężka, że Justyna po dystansie 1500 metrów czuła się jakby przebiegła 5 kilometrów.
- Jak ze sprzętem Justyny?
- Mamy go tyle, ile trzeba, bo dostarczają go Justynie producenci, w tym wytwórnia nart Fischer. Sprzęt Justyny nie obciąża budżetu Polskiego Związku Narciarskiego, a jeszcze firmy płacą jej za to, że go używa.
- W ilu konkurencjach wystąpi Justyna?
- Na razie na 60 procent mogę zadeklarować, że we wszystkich czterech biegach indywidualnych oraz w sztafecie. Czy tak będzie na pewno - zobaczymy po pierwszych startach. Bardzo prawdopodobna jest sztafeta, bo przyda się jako "przepałka" przed najdłuższym biegiem, na 30 kilometrów.
- Porażka w Pucharze Świata w Soczi wywołała u was zaniepokojenie?
- W Soczi nic się właściwie nie stało. Nie było powodów do niepokoju, był tylko błąd przy wyborze nart. Bardziej niepokoić mógłby... udany start w ostatni weekend w Davos, bo pewność siebie może ściągnąć niepowodzenie. Trzeba mieć szacunek do rywalek.
- Które z nich są najgroźniejsze?
- Wszystkie z czołowej piętnastki Pucharu Świata. W tej grupie są oczywiście Norweżki z Bjoergen, Johaug i Steirą oraz Szwedki z Kallą i Wiken. Rywalizacja będzie bardzo ciężka.
- Macie poczucie, że zrobiliście wszystko, co można w trakcie przygotowań?
- Nie. Z powodu operacji kolana Justyny w marcu nie wykonywaliśmy ćwiczeń do stylu dowolnego, bo baliśmy się nawrotu kontuzji. Pracowaliśmy nad stylem klasycznym i obecnie wygląda to nieźle. Dlatego najbardziej liczymy na "klasyk", a styl dowolny to pięta achillesowa Justyny.