Muguruza była w sobotę wspaniała. Zaczęła jednak źle. Jak finał sprzed dwóch lat, kiedy przegrała bez walki z Sereną Williams. Tyle że rozkręcała się z każdym gemem. Umiała dostosować się do atutów rywalki. Atakować Venus Williams, odbierać jej największe atuty. Grała sprytnie. Zmieniała strony. Grała przy siatce. Williams momentami traciła orientację. Amerykanka wiedziała o problemach Hiszpanki przy forehandzie, ale przesadziła. Chciała wygrać przez błędy rywalki, a ta nagle zaczęła trafiać. I im dłużej trwał ten finał, tym większą widać było bezradność w oczach 37-letniej legendy Wimbledonu. Pięciokrotnej triumfatorki, która nie miała dość "paliwa", by gonić się po korcie z naładowaną Muguruzą.
Mecz miał dwa akty. Tyle, ile setów. W pierwszym na korcie trwała wojna. Bliżej przełamania była Amerykanka. Zawodziła. Muguruza w niezwykły sposób broniła swojego serwisu i czekała. Doczekała się przy stanie 5:5. Po przełamaniu ruszyła jak po swoje. Williams siadła. Przestała wierzyć. Jak dominowała serwisem, tak przestała. Jak miażdżyła Muguruzę potężnymi zagraniami z głębi kortu, tak zaczęła się mylić przy najprostszych wymianach. A Muguruza urosła i do końca meczu już tylko ona zdobywała kolejne gemy. Osiem kolejnych dało jej drugi w karierze wielkoszlemowy tytuł. I pierwszy na kortach Wimbledonu, na których w 2015 roku grała już w finale.
Venus Williams - Garbine Muguruza 5:7, 0:6