Pierwsze problemy zaczęły się podczas meczu Rafaela Nadala z Lukasem Rosolem. - Rozumiem, że zasunięcie dachu musi zająć kilka minut, ale 40? - narzekał po porażce Hiszpan.
Dzień póżniej w związku z tym, że organizatorzy spodziewali się deszczu zasunęli wart 80 milionów funtów dach jeszcze przed meczami. Jak się póżniej okazało nie spadła ani kropla.
- Rozumiem intencję organizatorów, ale efekt był taki, że choć nie padało, zagraliśmy cały dzień pod dachem. Wimbledon to jednak turniej na otwartym powietrzu, tak powinno zostać - mówi Roger Federer.
Nie inaczej było kolejnego dnia podczas meczu Murraya z Baghdatisem. Znów zasunięto dach, mimo że nie padało. Potem jeszcze o godz. 23 mecz został przerwany ze względu na rzekome wymogi bezpieczeństwa.
Szczytem braku kompetencji organizatorzy jednak wykazali się we wtorek. W obawie przed padającym deszczem o godz. 11 zamknęli dach. Widząc, że nie pada, otworzyli go nie chcąc popełnić wcześniejszych błędów i wtedy... zaczęło padać.
Może organizatorzy wezmą się w garść i nie dopuszczą już do kontrowersyjnych decyzji na ostatniej prostej turnieju. Również czas pokaże czy obejdzie się bez konsekwencji i czy nie posypią się głowy.