"Super Express": - Skoro trenujesz na pełnych obrotach, to znaczy, że po kraksie w Tour de France wróciłeś już w pełni do zdrowia?
Rafał Majka: - Jeszcze nie, pozostały strupy na ciele i wciąż gojące się rany. Bolą mnie plecy i kolano, ale z każdym dniem czuję się coraz lepiej. Na Tour de Pologne zacisnąłem zęby i jechałem dalej. Teraz robię to samo.
- W 2015 roku w klasyfikacji generalnej Vuelty zająłeś trzecie miejsce. W tym roku też celujesz w podium?
- Jeszcze nie wiem, czy nastawię się na generalkę, czy powalczę o dobre miejsca na etapach. Będę mądrzejszy po dwóch, trzech dniach ścigania w Hiszpanii. Wtedy powinno być już wiadomo, jakie będę miał zadania w wyścigu.
- Po Tour de Pologne mówiłeś, że jesteś szczęśliwy z drugiego miejsca. Jednak kiedy minąłeś metę ostatniego etapu w Bukowinie, ze złością walnąłeś w kierownicę. Z Belgiem Dylanem Teunsem przegrałeś o dwie sekundy. To musi boleć.
- Dwie sekundy. Tyle zajmuje poprawienie paska przy kasku. Cieszę się, że wystartowałem, że mogłem przeżyć kapitalny doping kibiców, że na każdym kroku czułem ich wsparcie. Nie wiem, może gdzieś tam, w środku, jest maleńki żal. Skoro pozbierałem się po TdF, to po to, żeby powalczyć w kraju o zwycięstwo. Najtrudniejszy był dla mnie finisz w Bukowinie. Już myślałem, że Teuns słabnie, a on do końca trzymał się mojego koła. Zrobiłem wszystko, co mogłem.
- Podczas dekoracji trzymałeś na rękach córeczkę Maję. Po to, żeby od małego oswajała się z podium?
- Nie będę się sprzeciwiał, jeśli kiedyś będzie chciała uprawiać sport, ale na pewno nie pozwolę, żeby ścigała się na rowerze. To za ciężka praca dla kobiety. Miałem Majeczkę w ramionach, bo tak rzadko mogę być w domu, że wykorzystuję każdą chwilę, żeby nacieszyć się tym naszym maleńkim skarbem.
- Myślisz już o wrześniowych mistrzostwach świata w Norwegii? Będziesz tam miał okazję spłacić Michałowi Kwiatkowskiemu dług za pomoc w Tour de France.
- Nigdy mu nie zapomnę, że po kraksie poczekał na mnie i na kole doholował do mety. Byłem tak poobijany, zakrwawiony, że z bólu łzy same napływały mi do oczu. Michał wie, że zawsze może na mnie liczyć. W Norwegii oczywiście też.