"Wyścig pokoju" - kolarstwo między sierpem a rowerem

Od 1989 roku kraje dawnego bloku wschodniego zaczęły rozliczać się z dziedzictwem czasów komunizmu. Choć resentyment pokolenia wychowanego w PRL-u wydaje się całkiem naturalny, warto pamiętać, że nie samo zło czai się w mrokach tamtych lat.

Megakorporacje i megapieniądze

Szczególnie wartościowym wydarzeniem, które przez dekady na stałe gościło w kalendarzu powojennej Polski, był kolarski „Wyścig Pokoju”. Dzisiaj, kiedy sport został całkowicie zdominowany przez megakorporacje oraz ich megapieniądze, trudno nie poczuć sentymentu za tamtą największą amatorską imprezą w Europie Wschodniej.

Jak mówił w Polskiej Kronice Filmowej lektor o pierwszej rozegranej edycji wyścigu:

W roku 1948 wyścig rozgrywany był na dwóch trasach jednocześnie. Z Pragi do Warszawy i z Warszawy do Pragi. Przez połowę Polski, przez bratnią granicę, przez Czechosłowację prowadzi droga.

Ten historycznie pierwszy przejazd, odbywający się na dwóch równoległych trasach, miał stanowić dowód przyjaźni Polski i Czechosłowacji. Choć wtedy to nasi zawodnicy zdominowali braci z Pragi, nie w owym debiutanckim zwycięstwie leżała istota fenomenu imprezy. Zwłaszcza, że wygraną w wyścigu indywidualnym odniósł August Prosenik – zawodnik pochodzący z Jugosławii.

Niezależnie od tego, czy ktoś na co dzień interesował się sportem czy nie, przebieg zmagań w kolejnych edycjach imprezy śledzili właściwie wszyscy. A większość była z nimi na bieżąco. Pewnie dlatego wybitny trener Henryk Łasak stwierdził kiedyś, że „gdyby nie ta majowa impreza, nie byłoby polskiego kolarstwa”. Ponieważ właśnie „Wyścig Pokoju” zapewnił tej dyscyplinie sportu popularność w powojennej Polsce.

Początki były skromne

W 1948 roku dzienniki „Głos Ludu” (późniejsza „Trybuna Ludu”) oraz „Rude Pravo” umówiły się ze związkami kolarskimi Polski i Czechosłowacji, że zorganizują wspólne zawody. Choć pomysłodawcy przewidywali, że w wyścigu wystartuje 200 uczestników, udział wzięła jedna czwarta tej abstrakcyjnej liczby. Dopiero w 1987 roku zdołano zgromadzić prawie 190 zawodników. Poza takimi podstawowymi problemami związanymi z organizacją równie dużej imprezy w powojennym krajobrazie Europy Wschodniej, dochodziły również kłopoty ze sprzętem dla uczestników.

W „Głosie Ludu” przy okazji pierwszej edycji pisano:

Reprezentanci nasi pojadą na najbardziej nowoczesnym i doskonałym sprzęcie, który redakcja „Głosu Ludu” sprowadza z Włoch.

Nie wpłynęła ta informacja korzystnie na wizerunek Polski Ludowej, bo zachodnia technologia nie miała prawa być lepszą od naszej. Dlatego od tamtej pory próbowano już zawsze podkreślać, że rowery wyścigowe dla polskich zawodników to „Bałtyki”, produkowane przez fabrykę w Nowej Wsi na Śląsku.

Z upływem lat impreza cieszyła się coraz większą popularnością, a na mecie zawodników wyczekiwały tłumy, aby móc choć przez chwilę stanąć obok najlepszych kolarzy. I nawet zachodni mistrzowie liczyli się z najlepszymi w „Wyścigu pokoju”. Z drugiej strony wyścig zyskiwał coraz bardziej propagandowy wymiar:

Głównym sukcesem jest, że osiągnął wyścig nie tylko sportowy cel, lecz również pełen jest politycznej treści

– pisał redaktor działu sportowego „Rudeho Prava”.

Królak dołożył Ruskim

Skoro propaganda napawała się sukcesem „Wyścigu pokoju” i z tego sukcesu czerpała, siłą rzeczy musiała się ta propaganda odbijać społeczeństwu czkawką. O ile ideologiczna oprawa imprezy była oczywiście jednoznaczna – przyjaźń między narodami i socjalizm, który tę przyjaźń spaja, o tyle nieoficjalnie kibiców rozgrzewały całkiem odmienne tematy. Rozchodziły się one pocztą pantoflową, a wśród nich dominowały np. spięcia między Czechami i Rosjanami oraz bójki na pompki Polaków z Niemcami.

Legendarny komentator sportowy, Krzysztof Miklas, tak wspominał słynną edycję imprezy z 1956:

Cały naród stał przy kołchoźnikach i słuchał. Ja też stałem. Była to impreza z podtekstem politycznym, dla ludzi nie to było istotne, istotne było to, że Stanisław Królak w 1956 r. dołożył Ruskim.

Wiekopomne zwycięstwo Królaka stanowiło wstęp do epoki kolarskiej dominacji Ryszarda Szurkowskiego i Stanisława Szozdy.

Od 1952 roku „Wyścig Pokoju” rozgrywał się na trasie Warszawa – Berlin – Praga, każdego roku rozpoczynając w innym z trzech miast. W 1985 oraz 1986 (wkrótce po katastrofie w Czarnobylu) zawody odbywały się także w Moskwie i Kijowie, a w latach 2000, gdy traciły na znaczeniu ze względów politycznych, trasa przebiegała również przez Austrię. Niestety, ich ostatnia edycja miała miejsce w 2006 roku. Dlaczego?

W 2005 światowe władze kolarstwa zdecydowały, że ruszy nowy cykl 28 zawodów o nazwie Pro Tour (obecnie World Tour) tylko dla najlepszych kolarzy. I „Wyścig Pokoju” nie zmieścił się w tym kalendarzu. Wtedy Polska oraz Niemcy wycofały się z transmisji telewizyjnych, a wraz z tą decyzją zniknęli sponsorzy ze swoimi pieniędzmi. Właśnie z powodów finansowych do dzisiaj nie udało się wznowić imprezy. A przecież w idealnym świecie, pozbawionym propagandy oraz władzy megakorporacji, można by z „Wyścigu pokoju” uczynić międzynarodowe święto amatorów kolarstwa….

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze