- Jak to możliwe, że wielokrotny reprezentant Polski nie mógł przez kilka miesięcy znaleźć pracy w polskiej ekstraklasie?
Radosław Hyży (31 l., od połowy listopada koszykarz Basketu Kwidzyn): - Sam się zastanawiam. Podobno byłem za drogi. Dlatego niektórzy, głównie polscy trenerzy, skreślali mnie od razu.
- Może wciąż wielu w nich uważa Hyżego za boiskowego brutala?
- To ciekawe, zagraniczni trenerzy jakoś zawsze mnie doceniali, a polscy się mnie boją. A czy gram ostro? Staram się pracować nad tym, żeby przeciwnik nie wyprowadzał mnie z równowagi. A gdy sam prowokuję, działam na zimno, z wyrachowaniem. Czasem muszę przypierniczyć, żeby osiągnąć cel.
- Jak się czuł Radosław Hyży - bezrobotny?
- Trudny czas i huśtawka nastrojów. Były niewesołe momenty, ale szczęśliwie parę osób podało mi rękę i nie zgłupiałem. Przeskok był szokujący: z uczestnika mistrzostw Europy na szukającego pracy. Widocznie czasem trzeba dotknąć ryjem podłogi, żeby mieć się od czego odbić.
- Teraz podał ci rękę Andrej Urlep i zaprosił do Kwidzyna. Co powiedział?
- Nie jest za rozmowny. Akurat pomocy z tej strony się nie spodziewałem, bo nasze stosunki z Urlepem bywały różne, od uwielbienia do nienawiści.
- Podobno Radosław Hyży trochę złagodniał. Trudno uwierzyć...
- Na pewno patrzę na wiele rzeczy z większym dystansem, staram się spokojniej podchodzić do otoczenia.
- Dlatego, że wciąż odbywasz seanse medytacji?
- Nie nazwałbym tego seansami. To prosta sprawa: wystarczy się odciąć od świata zewnętrznego, wyłączyć telewizor, komputer, telefon, "empetrójkę" i pozostać z własnymi myślami. Jak to mówią, inteligentny człowiek sam ze sobą się nie nudzi. Wpajam to żonie, która miała brzydki zwyczaj od rana puszczać radio. Przy mnie przestała i jest błoga cisza. Uspokoiłem się.
- Ile chcesz jeszcze grać?
- Na pewno nie tyle, co Adam Wójcik (ma 38 lat - red.). Myślę, że za 3-4 lata będę miał dość. A wtedy zdobędę już trenerskie papiery i zacznę prowadzić zespół ligowy albo zostanę prezesem klubu.