"Jeziorowcy" wygrali pierwszy mecz!

2009-06-05 11:33

Kobe Bryant: 40 punktów, 8 zbiórek i 8 asyst; Marcin Gortat: 4 punkty z gry (o dwa więcej od... Dwighta Howarda!), 8 zbiórek, 4 zablokowane rzuty - to statystyki z pierwszego meczu tegorocznych finałów NBA.

Mecz pomiędzy Los Angeles Lakers i Orlando Magic był popisem drużyny Bryanta, która z łatwością wygrała z Magic 100:75 (22:24, 31:19, 29:15, 18:17).

- Bryant był niesamowity, nic nie mogliśmy mu zrobić. Dawaliśmy mu zbyt wiele miejsca, przegrywaliśmy z jego agresywnością - mówił Stan Van Gundy na konferencji prasowej. Dobrze, że do następnego meczu zostało mu trzy dni (mecz numer dwa w niedzielę), ponieważ do poprawienia w jego zespole jest sporo. A Phil Jackson? Jego zespół nigdy (43-0) nie przegrał serii, w której jego drużyna wygrała pierwszy mecz w playoffs.

- Gortat jest znakomitym zmiennikiem Howarda. Kończy mu się kontrakt w tym roku i Orlando musi zrobić wszystko, żeby go zatrzymać - komentował w przerwie pierwszego spotkania finałów kolejną udaną defensywną polskiego koszykarza (cztery zbiórki, dwa przechwyty, dwa zablokowane rzuty i dwa zdobyte punkty) jeden z najbardziej znanych koszykarskich komentatorów w Stanach,a w cywilu... brat trenera Marcina, Jeff Van Gundy. Dobra gra Polaka jednak nie wystarczyła, bowiem Kobe Bryant był nie do zatrzymania. Miał na koncie 18 punktów (12 w drugiej kwarcie), 6 asyst i 5 zbiórek zdobywając ostatni kosz niemal równo z końcową syreną rzutem nad wyciągniętymi rękoma Polaka.

Lakers zaczęli ten mecz jednak nie od skutecznej gry Kobe, ale Andrewa Bynuma, który zdominował walkę na tablicach w stylu "Supermana" szybko zdobywając osiem punktów. Howard, do czego przyzwyczaił nas w serii z Cleveland, zdobywał punkty z rzutów osobistych, a nie spod kosza - z ośmiu w pierwszej połowie, tylko jeden był zdobyty z gry. Na szczęście dla Orlando, bezbłędny był Hedo Turkoglu, zdobywca dziewięciu punktów, dając gościom dwupunktowe prowadzenie ( 24:22).

Nawet bez skuteczności Howarda (zakończył spotkanie z tylko jednym trafionym rzutem z gry!), Orlando potrafiło po czterech minutach drugiej kwarty i wprowadzeniu na parkiet Jameera Nelsona prowadzić różnicą pięciu punktów (33:28), ale nie wiadomo dlaczego trener Magic Stan Van Gundy doszedł do wniosku, że koszykarz, który nie grał przez dwa miesiące,jest w stanie wytrzymać 12 minut rywalizacji w finałach. Pomylił się, a grający na jego pozycji Rafar Alston musiał się zastanawiać, dlaczego nie ma go na parkiecie, skoro Nelson w ostatnich dwóch minutach wyglądał jakby przebiegł maraton. Eksperyment z Nelsonem skończył się tym, że z pięciopunktowej przewagi Orlando na koniec pierwszej połowy zrobiła się dziesięciopunktowa przewaga Lakers (53:43).

Jak pokazała historia tegorocznych playoffs, Orlando zawsze zaczynało wolno, finiszując w znakomitym stylu...

Jednak nie było tak tym razem i kibice Orlando Magic muszą mieć tylko nadzieje, że pierwszy mecz finałów był jedynie wypadkiem przy pracy.

Marcin zaczął trzecią kwartę zamiast Howarda, ale tego wieczoru, nawet jakby Magic składało się z pięciu Howardów nic by to mistrzom Konferencji Wschodniej nie pomogło. Po pięciu minutach trzeciej kwarty mecz był praktycznie rozstrzygnięty - Lakers prowadzili już różnicą 18 punktów (68:50), a Magic rzucili tylko 30 procent z gry i ogólnie sprawiali wrażenie zespołu, który nie za bardzo wiedział, co się dzieje na parkiecie. - Podnieście głowy, spróbujcie grać tak, jak potraficie! To bardzo długa seria - krzyczał podczas przerwy w grze trener Magic, jakby przyznając, że tego dnia Bryanta i reszty zespołu nikt z Magic nie powstrzyma. Na pewno nie w tej kwarcie - 18 zdobytych punktów, Lakers prowadzą już z miażdżącą przewagą 28 punktów, kończąc kwartę stanem 82:58. Po meczu.

Marcin i Dwight razem na parkiecie - takiego widoku nie było zbyt często podczas regularnego sezonu i playoffs, ale Van Gundy wiedząc, że mecz jest przegrany (Kobe odpoczywał na ławce) chciał sprawdzić jak ta dwójka poradzi sobie z rezerwowymi Lakers. Radziła sobie nieźle, ale wystarczyło, by na kilka minut wrócił Kobe by wszystko wróciło do normy i skończyło się na łatwym zwycięstwie Lakers 100:75.

- Nie byliśmy w stanie nawiązać walki z Lakers. Grali twardziej w ataku i w obronie. Na szczęście chyba już gorzej nie możemy grać, a na pewno potrafimy lepiej rzucać - podsumował mecz Jameer Nelson.

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze