"SE": I rzuca pani kilka metrów dalej niż w ubiegłym roku...
- Po igrzyskach w Rio wróciłam do rodzinnych Puław i do poprzedniego trenera, mojego dziadka Witolda Koprona. Całą zimę pracowaliśmy nad poprawą techniki. Wróciliśmy do podstaw. Poprawiłam sprawność, co przełożyło się na wyniki. Pomógł mi bardzo Paweł Fajdek, który podpowiedział, na czym mam się skupić w treningu, i jakie błędy robię. Dziadzio sprawił, że znów chce mi się trenować. Robię to z przyjemnością i nie czuję znużenia.
- Było ono u poprzedniego trenera, Czesława Cybulskiego?
- Było znużenie a nawet niechęć, do treningów jak i do samego trenera. Próbowałam mobilizować się do pracy na 100 procent, ale było ciężko, jeśli codziennie słyszałam, że jestem beznadziejna. Rolą trenera jest również wsparcie dobrym słowem podczas treningów, jak i na zawodach, a tego niestety zabrakło.
- Nie wierzę, że tak było przez całe 4 lata waszej współpracy...
- Bywały miłe chwile, ale było ich mało, że nawet się nie pamięta. Trener miał dobry humor zazwyczaj, gdy Paweł Fajdek uzyskiwał dobre wyniki. Ale działało to również w drugą stronę.
- Ma pani dużo gorsze warunki fizyczne od Anity Włodarczyk. Jest pani w stanie wyobrazić siebie rzucającą 80 metrów?
- Anita odjechała nie tylko mnie, ale całej czołówce. Na razie wrażenie robi na mnie odległość 77 metrów, a 80 to jest kosmos. Mam nadzieję jednak zbliżyć się do takich odległości. Jeśli wykorzystam swoje atuty - dynamikę i szybkość w kole, a do tego będą luźne barki, to mogę wszystkich zaskoczyć. Na pewno nie zamierzam przytyć, bo przed Rio ważyłam 5 kilo więcej. Wyglądałam jak pączek, a nic to nie dało.
- Jaki cel stawia pani sobie w MŚ w Londynie?
- Jestem zagadką nawet sama dla siebie. Ciężko przepracowałam zimę, zdrowie mi dopisywało, więc stać mnie na wiele. Przy odrobinie szczęścia 75 metrów może nawet dać medal w Londynie a wiem, że mnie stać na rzuty w tej granicy....