"Super Express": - Jak wysoko ceni pan sukces w Pradze?
Marcin Lewandowski: - Czwarte miejsca w mistrzostwach świata to coś, co cenię może nawet wyżej niż złoto w halowych ME. Wiem jednak, że dla kibiców liczy się podium, a nie ocieranie się o nie. A czymś pięknym jest też usłyszeć granego dla mnie Mazurka Dąbrowskiego. Tęskniłem za takim uczuciem i modliłem się o to codziennie.
- Był pan kiedykolwiek w takiej formie podczas zimy?
- Chyba nigdy. Ale ta najwyższa forma będzie w sierpniu, na mistrzostwach świata w Pekinie. Zmieniłem kilka szczegółów w przygotowaniu, żeby drobiazgi nie pozbawiały mnie już podium. Zbadałem swój kod genetyczny, uczulenie na składniki pokarmowe. Zmieniłem wiele w diecie, odżywkach, odnowie biologicznej.
HME. Marcin Lewandowski triumfuje: Kosmos! To było niesamowite! [WIDEO]
- I rekordzista świata, Kenijczyk Rudisha, powinien się teraz pana bać?
- Dotąd była między nami różnica klas. Ja jednak co rok staję się lepszy. Doświadczenie i staż treningowy pozwalają mi coraz łatwiej uzyskać najwyższą formę. Pracowałem nad nią między innymi w Etiopii, na wysokości 2700 metrów. A David po kontuzjach już chyba nie odzyska tamtego poziomu. Więc latem można będzie z nim walczyć. Mam nadzieję, że wielkimi krokami nadchodzi mój czas.
- Czy w latach bez medalowego sukcesu nie zawahał się pan co do współpracy z bratem i trenerem?
- Pracujemy razem, odkąd biegam wyczynowo, czyli od 2002 roku. Nie przeszło mi nawet przez myśl, aby zrezygnować z pracy z Tomkiem. Był przez te lata albo stały postęp, albo wyniki na światowym poziomie. Nigdy tego nie żałowałem.