„Super Express”: - Pewnie męczą panią powtarzające się pytania, kiedy padnie rekord kraju?
Natalia Kaczmarek: - Te pytania padają od ubiegłego roku, więc się przyzwyczaiłam (śmiech). Nie drażnią mnie. A w tym roku jest ich nawet mniej. Cóż, wierzę, że jestem w stanie jeszcze się poprawić. A z obecnym wynikiem na pewno mogę osiągnąć finał mistrzostw świata w Budapeszcie. Przed mistrzostwami mam jeszcze dwa starty, a potem będzie trochę mocniejszych treningów, w Karpaczu.
- Nie ma pani wrażenia, że aby być najlepszą na świecie w tej konkurencji trzeba mieć ciemną skórę?
- Zapewne ma to jakieś znaczenie, pewnie jest jakaś różnica w budowie anatomicznej. Staram się jednak o tym nie myśleć. A rekord świata należy jednak do białej biegaczki.
- A czy można współcześnie przebiec 400 m w czasie 47,60 s jak Marita Koch w roku 1985?
- Nie można. To na razie niewykonalne. Widziałam, jak wyglądały biegaczki w tamtym czasie… Ale nie dowiedziono im niczego, więc i ja nie chcę im niczego zarzucać. Nie spodziewam się takiego wyniku w najbliższym czasie. Chociaż… mogę się mylić.
- A czy lubi pani morderczy sprint na 400 m?
- Właściwie od początku biegałam ten dystans. Wyszło to niejako naturalnie, bo byłam nie dość szybka w krótszym sprincie. Prawie po każdym biegu na 400 metrów zdarza mi się „umierać” za metą, bo też w zawodach potrafię dać z siebie więcej niż na treningu. Nie jest kolorowo, ale jest satysfakcja z osiągnięcia. A potem szybko zapominam o tym, co przykre.
- Pochwaliła się pani niedawno pierścionkiem zaręczynowym od Konrada Bukowieckiego…
- Poznaliśmy się na zgrupowaniu treningowym w RPA. Jesteśmy związani od pięciu lat. Konrad jest inteligentny i zabawny. Bardzo dobrze się dogadujemy we wszystkim.
- Można się spodziewać ślubu po sezonie?
- W tym roku raczej nie. Może w przyszłym (uśmiech).