Oglądając wczoraj mecz na trybunie prasowej, od drugiej połowy wraz z dziennikarzami robiliśmy wielkie oczy. Bo jak racjonalnie wytłumaczyć, co się tam stało? Jak zrozumieć, że piłkarze zarabiający w wielkich klubach miliony, mogą przegrać z zawodnikami, którzy w większości nawet nie mogą marzyć o grze w polskiej lidze?
Przyglądałem się wczoraj Fernando Santosowi i w sumie było mi go szkoda. Wyglądał, jakby chciał wykrzyczeć: „Boże, w co ja się wpakowałem?!”. Stres próbował ukoić dymem z papierosa, którym zaciągał się schowany samotnie, w ciemności za autokarem kadry.
Ostatnie lata zbliżają mnie do refleksji, że to nie w trenerach jest kłopot, a bardziej w podejściu piłkarzy. Skoro Wojciech Szczęsny przed meczem z Mołdawią mówi: „W naszym DNA jest cierpienie”, to może w ogóle nie wychodźmy na boisko, po co mamy się męczyć i cierpieć? Kibice naprawdę mają już dość stwierdzeń, że „wyciągniemy wnioski”. Chyba już dłużej na te frazesy nabierać się nie będą.