Najpierw nie dał mu rady airbus A320, a zaraz potem boeing 737. I możemy się tylko domyślać, jak zaskoczeni całym tym zamieszaniem byli pasażerowie obydwu samolotów. Nagle zobaczyli przecież, że z ich maszyną ściga się sam multimedalista olimpijski! Za zwycięstwa w obydwu wyścigach otrzymał natomiast bardzo spontaniczną nagrodę. Pracownicy służb gaśniczych śląskiego lotniska zaprosili go do przejażdżki. swoim wielkim pojazdem. A Małysz, jak przystało na fana motoryzacji, chętnie skorzystał.
- Kiedy pojawiła się ta propozycja, trochę się przeraziłem. Pomyślałem: "Taki mały samochodzik obok wielkiego samolotu?!". Poza tym w pierwszym momencie wydawało mi się, że będziemy się ścigać po jednym pasie. Szybko jednak się okazało, że będą dwa, i wtedy wiedziałem już, że muszę tego spróbować. Kto by nie chciał pojeździć po pasie startowym z prędkością grubo ponad 200 km/h? - ekscytuje się Małysz.
"Orzeł z Wisły" twierdzi, że jego samochód spisywał się idealnie.
- Naprawdę łatwo się w nim zakochać. W pierwszym wyścigu miałem na "budziku" 230 km/h, więc w drugim postawiłem sobie za cel pojechać jeszcze szybciej. No i się udało! Pękło 240 km/h. Po czymś takim można tylko żałować, że samochód jest trochę drogi - śmieje się Małysz, który jednak woli swoje rajdy samochodowe.
- Choć wrażenia były zarąbiste, zostaję przy rajdach. Tam dzieje się jednak więcej, poprzeczka jest zawieszona znacznie wyżej - uważa.