Mecz był towarzyski grały drużyny Francji i Tunezji. Na trybunach zasiadła liczna kolonia Tunezyjczyków i przedstawicieli innych krajów Maghrebu, których w Paryżu mieszkają tysiące. I ci młodzi Arabowie i Berberowie głośno gwizdali, gdy... grano Marsyliankę.
Takie spostponowanie hymnu Francji wydało się prezydentowi Sarkozy'emu potwornym skandalem. Wezwał on "na dywanik" prezesa federacji piłkarskiej Jean-Pierre,a Escalettes (73 l.), a także minister sportu Roselyn Bachelot i zapytał, dlaczego meczu nie przerwano.
Minister Bachelot, wspierana przez koleżankę od spraw wewnętrznych, minister Michele Alliot-Marie, próbowała wytłumaczyć prezydentowi, że w opróżnienie stadionu tej wielkości z kibiców, którzy przyszli oglądać mecz, trzeba by było zaangażować znaczne siły policyjne. Większe od tych, które pilnowały porządku na Stade de France.
Sarkozy nie wydawał się przekonany. W dodatku w debacie na temat "wygwizdanej Marsylianki" natychmiast wzięli udział liczni politycy francuscy, od partii Jean-Marie Le Pena po komunistów. Komuś ta historia z gwizdaniem może wydawać się trochę śmieszna, ale...wydaje się, że kibice, którym przyjdzie ochota gwizdać podczas hymnu, następnym razem będą z pewnością mniej liczni.