Bunt w Lublinie

2008-09-17 22:37

Zawodowy kolarz, który staje na starcie wyścigu podpisuje kontrakt: on zobowiązuje się ścigać na trasie wyznaczonej przez organizatora, a organizator ma mu za to zapłacić umówione pieniądze. Taki - mówiąc z angielska - "deal" nie przewiduje możliwości złamania.

To co zrobili uczestnicy Tour de Pologne w Lublinie można przyrównać do wybryku murarza, któremu nie chce się na zbudowanym domu zamknąć dachu, bo pogoda jest za brzydka i robić w deszczu nie będzie. Takiemu murarzowi nie płaci się za CAŁĄ robotę, choć dom niby stoi.

Nie wiem jak postąpi Czesław Lang, człowiek łagodnego serca, któremu w dodatku zależy żeby w przyszłym roku kolarze z elity znów na Tour de Pologne przyjechali. Ale jeśli nie postawi się twardo i nie łupnie zdrowo buntowników po kieszeni, to i tak straci, bo nikt go nie będzie już traktował serio.

Kolarskie bunty zdarzały się, ale zwykle przed startem do etapu. Ustalano wtedy polubownie zmianę trasy i złagodzenie trudności, zwłaszcza gdy pogoda była paskudna. "Strajk" ogłoszony w trakcie jazdy przez samozwańczych liderów, jest wybrykiem niezwykłym. Próbą przekonania się paru "asiorów" czy ten polski tour należy traktować serio, czy można go tak olewać co rok.

Najnowsze