Tysiące Brazylijczyków przewijają się przed piłkarski obiekt, na murawie którego przed dekadami najczęściej podziwiali kunszt legendarnego piłkarza. Chcą oddać hołd futboliście wszech czasów, czekają w długich kolejkach, by ostatni raz spojrzeć na ponadczasowego idola. Po 24-godzinnym czuwaniu przy jego trumnie, dziś Król Futbolu pochowany zostanie na Memorial Necropole Ecumenica – najwyższym cmentarzu na świecie, wpisanym do Księgi Guinessa. W uroczystości w czternastopiętrowym budynku wezmą udział tylko najbliżsi zmarłego.
Przestrzeń medialna pełna jest oczywiście wspomnień tych, którzy mieli okazję rywalizować z Pelém na zielonej trawie. - Momentami bardziej przyglądałem się temu, co on robi niż sam uczestniczyłem w grze – tak mecz na Maracanie w 1966 roku wspomina na przykład Włodzimierz Lubański. W tym samym spotkaniu, będącym dla „canarinhos” sprawdzianem przed zbliżającymi się mistrzostwami świata w Anglii, zagrał też Stanisław Oślizło.
Brazylia wygrała wówczas z Biało-Czerwonymi 2:1, ale dla stopera Biało-Czerwonych ważne było co innego. - Pelé gola nie zdobył. Może dlatego, że pilnowało go aż trzech ludzi: Jacek Gmoch, Henryk Brejza i ja. Nawet z nim parę „główek” wygrałem, a on w pewnym momencie z uznaniem poklepał mnie po ramieniu - wspomnienia rywalizacji z piłkarzem wszech czasów do teraz wywołują uśmiech u legendarnego gracza Górnika i reprezentacji.
Takich niezwyczajnych – a sympatycznych – gestów Pelé nie skąpił rywalom. Wie o tym także Eugeniusz Lerch. Napastnik chorzowskiego Ruchu też miał okazję zmierzyć się z brazylijskim gwiazdorem na murawie. Było to sześć lat wcześniej, podczas europejskiego tournée Santosu. „Czekoladowi magowie” - jak nazywała ich wówczas prasa - zawitali wówczas na Stadion Śląski, gdzie 5:2 pokonali zespół grający pod szyldem Kadra PZPN. Dwie z pięciu bramek zdobył nastoletni jeszcze wówczas – ale już mający w dorobku mistrzostwo świata - Pelé.
Stojący między słupkami polskiej bramki Edward Szymkowiak nie mógł go zatrzymać całkowicie. W wielu sytuacjach stopował jednak jego akcje i strzały. I zapracował w ten sposób na niezwykły gest uznania. - Do dziś widzę obrazek, w którym ten młokos po jednej ze skutecznych interwencji bramkarza podchodzi do „Szymka” i uznaniem głaszcze go po głowie... - Eugeniusz Lerch do dziś ma przed oczami tę scenę, potwierdzającą wielką klasę Brazylijczyka nie tylko jako piłkarza, ale przede wszystkim – jako człowieka.