Salamon to jeden z tych piłkarzy, fenomenu którego nie rozumiemy. Grając w Brescii, zwrócił ponoć uwagę Pepa Guardioli. Z transferu do Barcelony nic nie wyszło, ale po kilkunastu miesiącach wylądował w Milanie i wydawało się, że przed nadzieją polskiego futbolu autostrada na szczyt. Chwalili go bowiem wszyscy, na czele z Adriano Gallianim.
>>>Messi czy Ronaldo? Bezpośrednie starcie czas zacząć!
Na San Siro wytrzymał pół roku. Trenował, kolegował się z mediolańskimi gwiazdami i występował w reprezentacji Polski. Nie zachwycał, ale przecież wciąż uchodził przede wszystkim za talent. Przyszłość. Tak też traktowano Polaka w Mediolanie i bez żalu oddano 'następcę Franco Baresiego' do Sampdorii.
I znowu wydawało się, że teraz już nie ma siły, żeby zatrzymać kadrowicza Waldemara Fornalika. W Milanie niepowodzenie tłumaczono bowiem nieprawdopodobną konkurencją, której akurat w Genui miało nie być. A przynajmniej nie taka, która mogłaby równać się z człowiekiem, na którego uwagę zwróciła sama Barcelona.
>>>Historia Gran Derbi w pigułce!
A jednak. Wraz z Salamonem do drużyny trafił Paweł Wszołek i o ile polski stoper od początku sezonu konsekwentnie podziwiał zmagania swoich partnerów z dala od murawy [rozegrał tylko 1 spotkanie w Coppa Italia], o tyle były skrzydłowy Polonii Warszawa szybko przekonał do siebie szkoleniowca ze Stadio Luigi Ferraris.
To już jednak przeszłość. Przynajmniej w teorii. Salamon zadebiutował w niedzielnym ligowym starciu Sampdorii z Hellas Werona, pojawiając się na murawie w 80 minucie. Jego drużyna prowadziła wówczas 5:0, sprawiając nie lada sensację. Niestety, debiut rodaka Paweł Wszołek podziwiał tylko z perspektywy ławki rezerwowych.