„Super Express”: - Czy bardzo uwierał panią w dołku brak złotego medalu?
Karolina Naja: - Jednak nie. Kiedy zdobyłam brązowy medal w dwójce w igrzyskach 2012, ułożyłam sobie w świadomości, że jestem sportsmenką spełnioną. I że wszystko, co dalej, będzie „górką”. Natomiast podczas igrzysk w Tokio poczułyśmy z koleżankami, że nadeszła moc polskich kajaków. Że pod ręką trenera Tomasza Kryka zrodził się wspaniały team, znakomite warunki treningu, nowe metody. Że to nas zaczynają podpatrywać inni, a nie my ich. I że bez poczucia niższości możemy stawać na starcie.
- Wśród tych metod pojawiło się zaleganie w kostiumach kąpielowych na śniegu w pełni zimy…
- Naprawdę polubiłam kłaść się na śnieg. Po tylu latach kariery każdy nowy bodziec odbieram bardzo miło, choćby nie był komfortowy. Dało to efekt. I nawet po zakończeniu kariery będę się kładła na śnieg z przyjemnością. Kocham aktywność fizyczną i zdrowy tryb życia.
- Nie czuje pani pokusy do najbardziej prestiżowej konkurencji, jedynek?
- Zawsze jest taka pokusa. W przeszłości ścigałam się w jedynkach, między innymi z Martą Walczykiewicz i fenomenalna Nowozelandką Lisą Carrington. Ale teraz przegrywam eliminacje krajowe. Jeśli je kiedyś wygram, to podejmę wyzwanie. Mam osobowość walczaka.
- Jak rodzina znosi pani sportową pasję?
- Staram się jeździć na zgrupowania z synkiem Mieciem, który ma cztery i pół roku. Chociaż ostatnio nie widzieliśmy się przez miesiąc… A mój partner Łukasz Woszczyński, były olimpijczyk w kajakach wręcz popycha mnie, żeby uprawiać sport. Po sezonie na randki będziemy chodzić zapewne na strzelnicę (śmiech), bo on ma już doświadczenie w strzelectwie, a ja bardzo je polubiłam po przeszkoleniu wojskowym. Od stycznia wraz z Anią Puławską (partnerką w K2 i K4 – red.) jesteśmy żołnierzami, na razie jako szeregowe. Czuję, że wspaniałym dopełnieniem kariery byłoby reprezentować Polskę na igrzyskach olimpijskich jako żołnierz Wojska Polskiego.
13/08/2021 DCH Karolina Naja wpłynęła do historii kajakarstwa, ale... 250 dni spędza poza domem