Do Wrocławia z przejścia granicznego w Kudowie Czesi mają tylko 150 kilometrów, nic dziwnego, że ponad 20 tysięcy ich kibiców wzięło wczoraj Wrocław we władanie.
- Czesi, Czesi! Chceme gol, Polska, Polska - niosło się przez trybuny. I tylko gdy spiker wyczytał nazwisko czeskiego selekcjonera Michala Bilka, zamiast dopingu rozległa się fala gwizdów.
- Jak nie wyjdziemy z grupy, to Bilek nie ma po co wracać - wygrażali trenerowi dwaj fani Petra Cecha, noszący identyczne jak ich idol kaski.
Grecy w sile zaledwie czterech tysięcy nie mieli szans ich przekrzyczeć. - I jak tu kibicować? - denerwowała się śliczna wysoka ciemnowłosa Andrea z Khalitei. W niebieskiej koszulce z napisem "I love Samaras" na okazałej piersi wyglądała jak żywe wcielenie bogini miłości - Afrodyty.
Po szybko straconych dwóch golach w oczach Andrei pojawiły się łzy, a zza bramki Kostasa Chalkiasa zniknął transparent: "Nie damy się Czechom ani Unii". I w walce z kryzysem, i w walce na boisku Grecy okazali się bezradni.