Na posiedzeniu zarządu związku Greń zagrał va banque. Wyprzedził ruch innych członków kierownictwa i sam wystąpił o zawieszenie go do czasu wyjaśnienia "afery biletowej" przez Wydział Dyscypliny. Po wyjściu z siedziby PZPN nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Jego adwokat Piotr Folcik powiedział tylko, że piłka wciąż jest w grze, a on i jego klient nie zamierzają schodzić z boiska.
Prezes Boniek przekonywał media, że docenia honorową decyzję Grenia i kibicuje mu w udowodnieniu swoich racji. Dodał też, że członkowie Wydziału Dyscypliny do końca kwietnia mają zakończyć prace nad sprawą barona z Podkarpacia. "Zibi" zachował się niezwykle kurtuazyjnie, bo przecież od początku afery biletowej wiadomo, że dublińska wpadka rzeszowskiego działacza jest mu bardzo na rękę. Greń był w jawnej opozycji do prezesa. Zgromadził wokół siebie grupę baronów, którzy mieli zawetować proponowane przez "Zibiego" zmiany w statucie PZPN. W Irlandii Greń strzelił sobie jednak w stopę, a Boniek mógł zacierać ręce.
Zobacz: Kazimierz Greń ZAWIESZONY! Zbigniew Boniek: Sam o to prosił
Gdyby to od członków zarządu zależał los Grenia, działacz byłby już wyrzucony z piłkarskiej centrali. Jednak decyzję mają podjąć członkowie WD, a w razie niepomyślnego dla Grenia werdyktu - uczestnicy walnego zgromadzenia PZPN, do którego dojdzie w czerwcu. W terenie kontrowersyjny działacz podobno wciąż cieszy się dużą sympatią i poparciem. To może być jego największy atut w walce o uratowanie głowy.