Dwa mistrzostwa olimpijskie z Pekinu i Londynu, dziewięć tytułów mistrzyni świata - ten dorobek brzmi, jak spełnienie niemal wszystkich marzeń sportowca. W większości dyscyplin zapewniłby nawet miano wielkiej legendy. Mimo to, Victorii Pendelton cały czas czegoś brakowało i nie uniknęła załamania psychicznego.
Kolarka szykowała się do charytatywnej wyprawy na Mount Everest. Razem z nią, na najwyższą górę na świecie wejść mieli Ben Fogl (prezenter telewizyjny) i Kenton Cool (alpinista). Akcja pod patronatem brytyjskiego Czerwonego Krzyża zakończyła się fiaskiem, ponieważ dwukrotna mistrzyni Igrzysk Olimpijskich musiała zejść z trasy. Powodem był coraz gorszy stan zdrowia wraz ze zwiększającą się wysokością.
Od powrotu było coraz gorzej. Do tego nałożyły się również problemy osobiste - niepowodzenie w wyprawie i ciągnąca się sprawa rozwodowa nie pomogły Pendelton. Lekarze przepisali jej antydepresanty, które miały pomóc w przeciągu dwóch tygodni. Brytyjka przyznała jednak, że po tym czasie może jej już nie być na świecie.
- Zebrałam sobie 1,5 dawki leków mogącej mnie zabić. Patrzyłam na nie, leżały na przeciwko. Nie byłam przejęta, bo cały czas leżałam zdrętwiała. Spytałam mamę, czy mi wybaczy, jeśli ze sobą skończę. Bardzo mi na tym zależało, bo nie chciałam krzywdzić najbliższych, to nie było moim celem. Wszystko w środku tak bardzo mnie bolało - cytuje ją "The Telegraph".
Pendelton dała jednak radę i wraca do zdrowia. W tym celu ma nawet wystąpić w jednym z programów telewizyjnych - to rodzaj terapii. - Rodzina namówiła mnie na ten ruch. Twierdzili, że to może mi pomóc stanąć na nogi. Po powrocie z Kostaryki czułam się dużo lepiej.