Simon Ammann: Niech Adam się nie wścieka (WYWIAD)

2010-03-22 10:21

W tym sezonie wygrał wszystko, co było do wygrania. Sam przyznaje, że już zapomniał, jak to jest przegrywać. Ale Szwajcar Simon Ammann (29 l.) zachował ogromny szacunek do Adama Małysza (33 l.). I pociesza swojego wielkiego rywala, przypominając, że Polak osiągnął w tym sezonie bardzo dużo.

"Super Express": - W tym sezonie próbowało wielu, bardzo chciał z panem wygrać Adam Małysz, ale prawda jest taka, że Simona Ammanna mógł pokonać tylko Simon Ammann.

Patrz też: Planica: Polacy na czwartym miejscu. Stoch z rekordem życiowym – 222,5 m.

Simon Ammann: - No cóż, zgadzam się z tym (śmiech). Tylko że ja naprawdę ciężko zapracowałem na swoje sukcesy, to wszystko nie wzięło się z niczego. Najpierw jest ciężki trening, wypracowywanie każdego szczegółu, badanie granicy własnych możliwości. A potem cały czas czuję przecież presję, świadomość, że konkurenci czają się za plecami.

- To jaka jest granica możliwości Ammanna?

Przeczytaj koniecznie: Adam Małysz na czwartym miejscu, bez medalu! - Ammann nie dał innym szans...

- Tam, gdzie na zeskoku wymalowana jest ostatnia linia. Albo i dalej. Ale nie ma mowy o zbyt wielkim ryzyku, zwłaszcza na mamutach, gdzie naprawdę można polecieć poza barierę bezpieczeństwa.

- Ryzyko jest wkalkulowane?

- Nigdy nie przekroczę granicy rozsądku. W Planicy skakałem coraz lepiej, w pewnej chwili tak dobrze jak na igrzyskach w Vancouver. I chyba właśnie teraz, w tym momencie kariery, zbliżyłem się do limitu swoich możliwości.

- Dotarło już do pana, czego dokonał w igrzyskach olimpijskich? W Vancouver mówił pan, że to chyba ktoś inny zgarnął te medale, tak niewiarygodnie się pan czuł.

- Wciąż sporo myślę o tym, jak wiele udało mi się wywalczyć. Przez te kilka tygodni mogłem się oswoić z mistrzowskimi tytułami, kilka razy widziałem swoje skoki z igrzysk w telewizji. Jedno wiem na pewno: to był dla mnie perfekcyjny sezon. Sam jego koniec w Planicy też okazał się doskonały.

Czytaj dalej >>>


- Teraz czas na świętowanie?

- Przede wszystkim na odpoczynek. Marzę o urlopie, chyba na niego zasłużyłem. Chciałbym trochę oczyścić umysł, spokojnie spojrzeć wstecz i na to, co przede mną.

- Po każdym udanym konkursie zakłada pan charakterystyczne okulary. To szczęśliwy talizman?

- To także, ale przede wszystkim sygnał z mojej strony, jak traktuję karierę sportową. Nie staram się być przesadnie poważny. Dla mnie skakanie to przede wszystkim dobra zabawa, powód do wielkiej radości. Demonstruję w ten sposób pewien styl życia i widzę, że kibice bardzo dobrze to odbierają.

- Szczególnie w Szwajcarii...

- O tak, kiedy wróciłem do domu z Vancouver, na powitanie wyszły setki fanów. I wszyscy mieli na oczach takie okulary jak moje. Byłem w szoku, ale od razu zrobiło się bardzo wesoło. Cieszę się, że kibice mogą zabrać sobie do domu coś, co im się pozytywnie kojarzy ze mną.

- Małysz narzeka na nowy system oceniania skoków. Pan też ma z nim problem?

- To zależy od warunków pogodowych. W sumie cieszę się, że można było spróbować skakania po nowemu, ale też, że jednocześnie nie zaniechano zupełnie starych przepisów. Inna sprawa, że Adam nie powinien się tak bardzo wściekać na zmienione reguły. Przecież osiągał doskonałe wyniki właśnie przy nowej punktacji. W końcu to on i ja dominowaliśmy w drugiej połowie tego sezonu, łącznie z igrzyskami. Wyniki Adama zasługują na wielki szacunek.

- Pamięta pan, kiedy ostatnio przegrał?

- Już zapomniałem (śmiech).

Najnowsze