Wygląda na to, że polski olbrzym w końcu zapomniał o upokarzającej porażce w ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Daegu, gdzie był wielkim faworytem, a zajął zaledwie 9. miejsce (20,18 m).
- To była porażka bolesna, ale jednorazowa - twierdzi w rozmowie z "Super Expressem" Tomasz Majewski. - Wyciągnąłem wnioski, które powinny mi pomóc w przyszłości. A są one takie, że nie można być przesadnie pewnym siebie i nie można kombinować, robić tego, do czego nie jest się przygotowanym. Bo ja w Daegu powinienem był zdobyć złoto. Ale w swojej głowie zdobyłem je już przed finałem. Niczym się nie przejmowałem, myślałem tylko, aby pierwszy raz w życiu uzyskać odległość 22 metrów. No i zgubiło mnie to, chociaż w przeszłości znałem smak niepowodzenia. Ale bardzo dobra passa z ostatnich czterech lat uczyniła mnie wygodnickim. Teraz jestem mądrzejszy i przygotowany na wszelki rozwój sytuacji w konkursie.
Patrz też: Pedro's Cup. Jelena Isinbajewa wygrała konkurs skoku o tyczce - ZDJĘCIA
- Ale chyba nie porzucił pan myśli o przekroczeniu magicznej granicy 22 metrów?
- Nie, ale zamierzam tę odległość osiągnąć latem. W sezonie zimowym celuję tylko w halowy rekord Polski i medal halowych mistrzostw świata.
- Czuje się pan silniejszy niż w poprzednich latach?
- W próbach ze sztangą osiągam rezultaty blisko rekordów życiowych. A mam nadzieję, że jeszcze mocniej się "odbiję". Podbudowało mnie zwycięstwo w Bydgoszczy. Dawno nie wygrałem tak mocno obsadzonego mityngu. Może pójdę za ciosem. W piątek i w niedzielę mam się zmierzyć w Niemczech z mistrzem świata Davidem Strorlem.
- Dlaczego porzucił pan nową technikę "doślizgu" przed pchnięciem?
- Stwierdziliśmy z trenerem Henrykiem Olszewskim, że to nie daje efektów. Wróciłem do stawiania stopy płasko.
- A inne zmiany u pana? Jakby pan schudł...
- Tak, o kilka kilogramów. Ważę teraz 141 kilo. A włosy są wciąż długie, ostatnio przycinałem je w listopadzie.