Po co finansować sport zawodowy? Dysk w Atenach i Olsztynie lata tak samo daleko!

2013-07-10 13:32

Za co można otrzymać od Prezydenta Rzeczpospolitej Polski Srebrny Krzyż Zasługi? Zależy. Jerzemu Janowiczowi wystarczyły cztery zwycięstwa na Wimbledonie, kaleki przeciwnik oddający pole bez walki i fura szczęścia, dzięki której Rafael Nadal i Roger Federer nie mieli właściwie okazji wykorzystać brytyjskich pryszniców i rozpakować toreb podróżnych. Łukasz Kubot aż tak starać się nie musiał. W ciągu półtora tygodnia rozniósł tenisowego kasztana, walkowerem wpadł do trzeciej rundy, w niej sprawił niespodziankę, by w końcu ćwierćfinał wyszarpać w starciu z facetem, dla którego czwarty szczebel Wielkiego Szlema oznaczał do tej pory zawsze miłe popołudnia przed telewizorem.

Władza lubi pokazywać się w blasku sukcesów, słabej pozostaje przywłaszczanie triumfów innych, inicjatywa Bronisława Komorowskiego nie powinna więc dziwić. Ani tym bardziej irytować. W Polsce, mogących pochwalić się tym odznaczeniem, mamy teoretycznie na dwie Stolice z Płockiem i okolicami, więc kolejnych trzech nominowanych statystyki nie zepsuje. A tak, bohaterowie wrócili zadowoleni, fani tenisa poczuli się docenieni, prasa miała o czym pisać, a Prezydent jak znalazł zajęcie, tak się przynajmniej nie nudził. Premia dla pomysłodawcy.

ZOBACZ: Agnieszka Radwańska, Jerzy Janowicz i Łukasz Kubot u prezydenta Komorowskiego - zdjęcia

Problem z zaistniałą sytuacją jest jednak inny. Larum podniesiono jak zwykle o to samo. O pieniądze. Zamiast odznaczać, trzeba finansować. Budować. Reformować. Tworzyć program szkolenia. Iść za ciosem. Inaczej sukces zostanie zmarnowany. A realia tenisowe są nieugięte: intensywne treningi, drogi sprzęt i turnieje rozgrywane daleko od domu. Biorąc pod uwagę, że w Polsce warunków do realizacji sensownych treningów po prostu nie ma, koszt wychowania przyszłego króla Wimbledonu jest wręcz kosmiczny. Historie rodzin Janowicza czy Radwańskiej to potwierdzają. Pomysłodawcy projektów ruszają z impetem. Budować korty, organizować turnieje, popularyzować sport w szkołach, a przede wszystkim - finansowo wspierać największe talenty, co by nie przepadły. W skrócie - co tam kryzys i dziura budżetowa, tu chodzi o Wimbledon, to o wiele ważniejsza sprawa.

Pozostaje pytanie - po co? Janowicz w niecałe dwa tygodnie zarobił dwa miliony złotych. Rodzina lata temu zaryzykowała, dzisiaj zbiera plony inwestycji. Tenis to studnia bez dna. Można osiągać przeciętne wyniki, w życiu nie wygrać nic ważnego, a biedę obserwować w National Geographic. Podobnych warunków ze świecą szukać. Przeciętny obywatel prawie dwie dekady zdobywa wiedzę, a później następne cztery zarabia na emeryturę. Teraz dodatkowo po godzinach mógłby zrzucać się wraz z kolegami na polski tenis. I czytać w prasie, ile to nasze asy już zarobiły.

 

ZOBACZ: Agnieszka Radwańska nago w ESPN - zdjęcia


Nie ma racjonalnego uzasadnienia, by finansować zawodowy sport w Polsce z publicznych pieniędzy. To jakiś chory relikt poprzedniego ustroju. Państwo ma jedno zadanie - popularyzacja wysiłku fizycznego wśród obywateli. Rekreacji. Wysportowany obywatel jest bowiem tańszy w utrzymaniu. Nie sonduje terminów zapisów "na NFZ" u kolejnych specjalistów, tylko codziennie rano zasuwa do pracy. Dłużej pozostaje "na chodzie", więc nie poszerza - i tak już najpopularniejszej w Polsce - gromady rencistów i tym samym nie skazuje się na pracę ochroniarza w kolejnym budowanym centrum handlowym. Podobne rozwiązanie kończy też idiotyczne rozważania na temat mitycznych zachodnich systemów szkolenia, ponoć dających gwarancję sukcesów. Wystarczy spojrzeć, ilu obywateli uprawia sport w Niemczech, ilu w Polsce i liczba medali zdobywanych przez naszych rodaków na kolejnych międzynarodowych imprezach przestaje dziwić.

W Polsce tymczasem sytuację mamy całkowicie odwrotną. Tniemy koszty gdzie się da, rezygnujemy z programów podobnych do niedocenianego "Orlika", a pompujemy gotówkę w sport zawodowy i liczymy, że choć nie mamy zawodników, to jednak osiągniemy sukcesy. Trudno w tym znaleźć jakiś klucz, jakieś uzasadnienie. Skoro są sponsorzy, publiczne pieniądze wydają się zbędne. Bonzowie niewielkich związków sportowych często co prawda narzekają na brak odpowiednich warunków, tłumaczą tym własną nieudolność, ale trudno wyjaśnić, ile pieniędzy potrzebuje na przygotowania zawodowowy zapaśnik. Albo ciężarowiec. O kulomiocie nie wspominając. Tymczasem Ministerstwo serwuje nam jakieś zabawne programy olimpijskie i dziwi się, że nie przyniosły one kilku worków medali. Podejrzewamy, że dysk lata dokładnie tak samo w Atenach, Kapsztadzie i Olsztynie, a ląduje podobnie daleko na równiutkiej trawie oraz w polu pszenicy, ale być może środki są przekazywane na inne cele. Nie wiadomo, żaden sportowiec nie pochwalił się jeszcze publicznie na co wydał otrzymane pieniądze.

 

ZOBACZ: Najlepsze MEMY z Joanną Muchą


Kasy w polskim sporcie jest dużo [za dużo], wystarczy zobaczyć co budujemy. Poznań wzniósł obiekt na 40 tys
ludzi? Gdańsk przebił zapierającymi dech w piersiach 40 tysiącami w kształcie bursztyna. Warszawa w wyścig estetyczny się nie włączyła. Wysworowała się na czoło, bo zbudowała dwa obiekty. Jeden, by fani mogli podziwiać, a działacze spotykać się raz na pół roku w kulturalnych warunkach, drugi, by ulubiony warszawski klub sportowy mógł sobie zarabiać duże pieniądze. Liderzy są jednak daleko z przodu. Górny Śląsk buduje sobie bezużyteczny, zadaszony skansen za 700 mln złotych - bo może, a Lublin tworzy nowe standardy komfortu. Dla każdego fana Motoru przewidziano na nowym obiekcie 75 krzesełek. Nic, tylko się rozmnażać.

Sens? Logika? Nie w Polsce. Nie mamy kolarzy torowych, ale mamy w Pruszkowie tor kolarski. Za 100 mln złotych. Nie mamy pomysłu na zarządzanie Stadionem Narodowym? Stawiamy na nim skocznię narciarską. Jakby nie mieć w samochodzie kół, a tuningować silnik. Absurd goni absurd. A najzabawniejsze są w Polsce wyniki. Medali na Igrzyskach mało, reprezentacja Polski w piłce nożnej na dnie, ale poza tym? Tenis już był. O siatkarzach każdy słyszał. Piłkarzami ręcznymi dopiero co się skończyliśmy fascynować. Pojawiły się talenty w kolarstwie, w sportach zimowych na ostatnich trzech Igrzyskach zdobyliśmy 10 medali. W całej swojej historii 14. Było kiedyś tak dobrze?

Gdyby tak jeszcze Pudzian wygrywał, a Lewandowski wylądował w Bayernie, kibic w Polsce mógłby przypadkiem nie
wytrzymać dozowanej dawki szczęścia.

Najnowsze