"Super Express": - Czym różni się Sylwia Gruchała przed igrzyskami w Pekinie od tej, która cztery lata temu wywalczyła w Atenach brązowy medal?
Sylwia Gruchała: - To niemal dwie różne osoby. Wtedy miałam 23 lata i tak naprawdę byłam jeszcze dzieckiem, dziewczyną, która nie wiedziała, czego chce od życia. Od tego czasu dojrzałam i przeistoczyłam się w pewną siebie kobietę, która potrafi cieszyć się życiem i ma nad nim pełną kontrolę.
- A jak jest z formą? Przed igrzyskami w Atenach wygrywała pani turniej za turniejem. Teraz tych sukcesów jest jak na lekarstwo...
- To prawda. Od dwóch lat przeżywam kryzys. Najpierw miałam problemy z motywacją, a potem przyplątały się kontuzje. A kiedy już wzięłam się ostro do pracy, efekty nie były takie jak cztery lata temu, gdy przed igrzyskami wygrywałam z Valentiną Vezzali i innymi najlepszymi florecistkami na świecie. Teraz już nie jestem faworytką, ale dzięki temu mam mniej do stracenia. Presja jest mniejsza, a ja doskonale wiem, że wciąż stać mnie na wiele. W Pekinie będzie wojna psychologiczna, zdecyduje odporność na stres i doświadczenie, którego mam dużo więcej niż w Atenach.
- Pekin to specyficzne miejsce. Wielu sportowców nie lubi tam startować.
- Ja też kiepsko się tam czuję. Kiedyś podczas zawodów zgubiłam się tam na targu. Na kartce miałam napisaną nazwę hotelu, ale naszym alfabetem, a nie tymi chińskimi "krzaczkami". Dlatego kiedy pokazywałam kartkę taksówkarzom, żaden nie potrafił jej przeczytać. Przez kilka godzin nie wiedziałam, gdzie jestem. Sama zagubiona w obcym kraju, aż się popłakałam. Wreszcie ktoś zaprowadził mnie do amerykańskiej ambasady i tam mi pomogli.
- Najpierw była rozbierana sesja w "CKM", potem udział w teledysku grupy Feel, a ostatnio pojawiły się informacje, że wystąpi pani w kolejnej edycji "Tańca z gwiazdami". Ten show-biznes strasznie panią wciąga...
- Może trochę, ale nie dam się zwariować (śmiech). Zresztą w "Tańcu z gwiazdami" nie wystąpię. Owszem, dostałam propozycję i bardzo chciałabym wziąć w tym programie udział, bo uwielbiam tańczyć. Niestety, termin kolidował z igrzyskami. Wprawdzie program zaczyna się po olimpiadzie, ale wcześniej uczestnicy długo się do niego przygotowują. Może następnym razem.
- A nie jest trochę tak, że coraz bardziej kuszą panią sesje zdjęciowe, teledyski i telewizyjny show, a sport odsuwa pani na dalszy plan?
- Nie. Te rzeczy to po prostu fajne doświadczenia, a sport na tym nie ucierpiał. Jako dojrzała, ciekawa świata kobieta chciałam przeżyć coś nowego, ekscytującego. Jestem w czepku urodzona, bo choć uprawiam tak mało popularną dyscyplinę sportu, dostaję tak ciekawe propozycje. I po prostu z nich z przyjemnością korzystam.
- Niedawno w prasie pojawiły się informacje, że po dwóch latach związku rozstała się pani z włoskim szablistą Luigim Tarantino. Przed igrzyskami zabrakło czasu na miłość?
- Ależ skąd! Cały czas jesteśmy razem, a tamte informacje nie miały nic wspólnego z prawdą. Choć czasu dla siebie rzeczywiście nie mamy za dużo. Do tej pory był to związek na odległość, tęsknota jest ogromna, ale za to kiedy już się spotkamy, przeżywamy te wspólne chwile bardzo intensywnie, nie marnując ani minuty. Luigi też walczyć będzie w Pekinie o olimpijskie medale. A po igrzyskach będzie dużo więcej czasu na miłość. Wreszcie zamieszkamy razem.