Juventus zaczął słabo. To Napoli dominowało. To Napoli tworzyło sobie sytuacje bramkowe. I to Napoli, zespół prowadzony przez Maurcio Sarriego, zdawał się mieć więcej pomysłów na rozbrojenie defensywy aktualnego mistrza. Rozbrojenie, które mogło przynieść zawodnik z Neapolu tak długo oczekiwane mistrzostwo. Ewentualny triumf dawał im bowiem pięć punktów przewagi w tabeli na trzynaście kolejek przed końcem rozgrywek.
Chelsea - Newcastle 5:1. Pobudka uśpionego giganta?
Tyle że sobotnim rywalem nie był kolejny rywal. Stał mistrz. Mistrz, który sezon źle zaczął, ale do starcia z Napoli wygrał w Serie czternaście kolejnych meczów. Stracił w nich zaledwie sześć goli. I dawał jasny sygnał, że letnia rewolucja w ekipie finalisty Ligi Mistrzów zakończona.
Sytuacje więc były. Najpierw atakowało Napoli, później do ofensywy przeszło Juve, a goście spróbowali zaszturmować obrońców tytułu w samej końcówce. Mniej więcej w momencie, gdy w ekipie Massimiliano Allegriego coś się posypało, a murawę opuścić musieli kontuzjowani: Leandro Bonucci oraz Alvaro Morata. Zastąpili ich Daniele Rugani oraz Simone Zaza, zawodnicy do tej pory mniej eksploatowani i uznawani za nie dość klasowych, by reprezentować jedną z najlepszych ekip na Starym Kontynencie.
Futbol lubi takie historie. Dochodziła 90 minuta. Piłkę dostał Zaza. Nie czekał. Nie rozglądał się. Popędził sam i uderzył z dystansu. Piłka poszybowała idealnie, Pepe Reina, bramkarz gości, mógł tylko udać interwencję. Na wybicie futbolówki nie miał szans. Dla 24-latka było to dopiero czwarte trafienie w sezonie. I być może najważniejsze w całej karierze.
Turyńczycy po zwycięstwie wrócili bowiem na fotel lidera Serie A. I potwierdzili starą - bokserską co prawda, ale uniwersalną - zasadę. Żeby mieć mistrza, trzeba mistrza znokautować. Napoli znowu tego warunku spełnić nie potrafiło.
Juventus - Napoli 1:0 (0:0)
Bramka: Simone Zaza 88