Gdy latem 2016 roku Besnik Hasi został ogłoszony szkoleniowcem Legii Warszawa, wiązano z nim wielkie nadzieje. Przed laty niezły piłkarz, później trener Anderlechtu Bruksela - CV miał przyzwoite, ale właściwie niewiele wiedziano o jego warsztacie trenerskim. Szybko okazało się, że tego Albańczyk nie ma praktycznie wcale. Pod jego wodzą "Wojskowi" grali katastrofalnie, przegrywali mecz za meczem i z ledwością awansowali do fazy grupowej Ligi Mistrzów mając najłatwiejszego rywala z możliwych - FC Dundalk.
Trener nie dogadywał się z drużyną, nie potrafił zbudować odpowiednich relacji z piłkarzami, szokował wyborami i nie umiał wdrożyć swojej myśli taktycznej, a w Legii po kilku miesiącach wreszcie podjęto decyzję o rozstaniu z Albańczykiem. Gdy ten odchodził z klubu, zespół z Warszawy zajmował czternaste miejsce w tabeli z dziewięcioma punktami zdobytymi w dziewięciu meczach i dziesięcioma "oczkami" straty do lidera.
Wydawało się, że po tym, co zaprezentował w Legii, Hasi długo nie znajdzie pracy. Tymczasem kilka miesięcy później on objął posadę trenera w greckim gigancie! W czwartek podpisał dwuletni kontrakt z Olympiakosem Pireus. Czyżby w nowym klubie Albańczyka nie śledzili jego "popisów" z początku sezonu?
Ostatnio Olympiakos prowadzili m.in. Valverde (dziś Barca), Jardim (Monaco), Michel (Malaga) i Silva (Watford). A dzisiaj Besnik Hasi.
— Tomasz Cwiakala (@cwiakala) 8 czerwca 2017