Lewis, dla którego występ w Super Bowl będzie ostatnim meczem w karierze, jest liderem zespołu z Baltimore. Już raz (w 2001 r.) poprowadził "Kruki" do mistrzostwa świata (czyli zwycięstwa w Super Bowl). Jego drużyna pokonała wówczas 34:7 New York Giants, a on został ogłoszony najbardziej wartościowym zawodnikiem meczu.
- To było 12 lat temu. Ale dziś, mając 38 lat, znów mam ogromny głód zwycięstwa - twierdzi Lewis.
Lewis jest sercem drużyny "Kruków", wspaniałym obrońcą, inteligentnym człowiekiem (już czeka na niego kontrakt komentatora telewizyjnego). Ale niektórzy uważają go za typa spod ciemnej gwiazdy. W styczniu 2000 roku w Atlancie wraz z dwoma kompanami wdał się w dyskotece w bójkę, w wyniku której od ran zadanych nożem zginęły dwie osoby. Biały garnitur, który miał na sobie, nigdy nie został odnaleziony, a w jego limuzynie były ślady krwi jednej z ofiar.
Nigdy jednak Lewis nie został skazany za morderstwo (winę na siebie wzięli jego dwaj kumple). Matce zarzekał się, że na jego dłoniach nie ma krwi ofiar. Potem pomagał rodzinom ofiar, a córce jednego z zabitych ufundował zachowek w wysokości miliona dolarów. Prowadzi też fundację pomagającą najbiedniejszym rodzinom w Baltimore.
Dwa dni przed wielkim finałem "Sports Illustrated" ujawnił, że Lewis, lecząc w tym sezonie zerwany mięsień, stosował spray z rogów jelenia, zawierający środki dopingowe. - Nigdy się nie koksowałem. Takie oskarżenia są śmieszne - zapewnia Lewis.
Czy Lewis będzie śmiał się również po niedzielnym finale? Jeśli poprowadzi Ravens do drugiego mistrzostwa świata, będzie bohaterem. Jeśli nie - będzie największym przegranym Super Bowl.
Nie przegap!
Ravens - 49ers,
niedziela, 24.00,
Polsat Sport i ESPN America