Trudno wyobrazić sobie lepsze zakończenie jednej z najbardziej emocjonujących batalii w dziejach futbolu. Cristiano Ronaldo - Leo Messi. Ten pierwszy przychodził do Madrytu z łatką najlepszego na globie. Ten drugi szykował się po odbiór pierwszej Złotej Piłki. Miał być natychmiastowy pokaz fajerwerków, tymczasem Portugalczyk zaczął niemrawo. Kosztował miliony, a ledwo zaczął strzelać i już trafił na garnuszek hiszpańskiego NFZ. Wyleczył się, ale upokorzenia dopiero się zaczynały. Gdzie mógł, przegrywał. Drużynowo, indywidualnie, podczas rozdawania nagród. Seria frustrujących niepowodzeń. Większość załamałaby się od razu.
>>>Cristiano Ronaldo wrócił na tron!
Nie on. Strzelał coraz więcej. Doskoczył po Puchar Króla, zaatakował Superpuchar, ruszył po ligę i wreszcie miał wygrać. Camp Nou, niemal 100 tys. ludzi, efektowne podanie Ozila, wyprzedzenie Valdesa i strzał do pustej bramki. Uspokający gest, wskazujący jednoznacznie: moja kolej! Inaczej myśleli elektorzy. Styczniowe głosowanie mogło psychicznie złamać każdego. Jakby to wszystko nie miało miejsca. Absolutna dominacja jednej osoby. Tej samej. Czwarta Złota Piłka Messiego, który - czując oddech rywala na plecach - szturmował rywali jeszcze skuteczniej. Rekordy przestały stanowić granicę. Zmieniono zasady: byli tylko oni. Reszta stanowiła tło.
Średnia jednej bramki na mecz? Wyrównana. A następnie natychmiast przekroczona. Wtedy zabrakło barier, więc też niektórzy przestali liczyć. Można się było pogubić. W końcu jeden nie wytrzymał. Zwykła kontuzja. Biegniesz, czujesz ukłucie, schodzisz, odpoczywasz i po kilkunastu dniach wracasz do treningów. Ale nie Messi. Nie w trakcie pojedynku stulecia. Argentyńczyk walczył jak lew; ledwo chodził, gdy rozbrajał defensywę PSG. Już nie ruszał się, gdy Barcelona padała pod naporem rozpędzonego Bayernu. Tego wyścigu wygrać nie mógł. Ale próbował.
>>>Polacy przegrali z Serbami! Zły początek Euro szczypiornistów!
Portugalczyk w nowym roku nie był już sobą. 31 grudnia 2013 stanowił ostateczny cel. Zrobił co miał, dalej już nic od niego nie zależało. W trzech kolejnych meczach myślał tylko o upragnionym trofeum. Marnował 'setki' jak junior. Gdy Pele otwierał kopertę, Ronaldo wyglądał, jakby - zgodnie z teorią względności/niezmienniczości Einsteina - przyspieszył do prędkości bliskiej światłu; jakby nagle zyskał kilkukrotnie na masie. Jak nie teraz, to kiedy? To musiał być jego moment. Brazylijska legenda nie sprawiła zawodu: Cristiano Ronaldo! Emocje opadły, popłynęły łzy. Wrócił na szczyt.
Po pięciu latach. Niezwykły moment, tym bardziej, że po takim czasie na tron wracał tylko jeden. I nawet nazwisko się nie zmieniło. W 2002 po upływie połowy dekady Złotą Piłkę odbierał drugi raz Brazylijczyk Ronaldo. On wracał w glorii Mistrza Świata, Portugalczyk na podobne trofea jeszcze nie zapracował. 'Jeszcze' to zresztą odpowiednie słowo. Do tej pory dążenie do doskonałości ograniczało jego ruchy. Blokowało w decydujących momentach. Teraz podobna bariera zniknęła. Już nic nie musi. A to oznacza nadchodzące problemy. Dla każdego, kto postanowi go zatrzymać.
>>>Michael Biegler radzi: Polacy popełnili za dużo błędów!
Triumf Ronaldo, to sukces Florentino Pereza. Spełnienie marzenia, o budowaniu drużyny gwiazd. Trudno w to uwierzyć, ale Złota Piłka Portugalczyka to pierwszy triumf zawodnika 'Królewskich' w tym konkursie od... 1959 roku. W międzyczasie po najważniejsze trofeum indywidualne sięgali co prawda: Figo, Ronaldo i Cannavaro, ale za każdym razem piłkarze ci przybywali na Santiago Bernabeu latem tego samego roku. I wygrywali, nie dzięki półrocznej przygodzie z 'Blancos', ale pomimo jej. Taki Cannavaro w Hiszpanii sprawiał wrażenie pijanego: osiągnął niezwykłą regularność w notowaniu piłkarskich baboli. Ronaldo w domysły sie nie bawił. Zakochał się w iberyjskich burgerach, w kilka tygodni stał się sympatycznie okrąglutki i przyjął w Madrycie pozycję rekonwalescenta.
Inna sprawa, że cała tegoroczna gala otarła się o lekką kompromitację. Właściwie Ruud Gullit nie zdążył się rozkręcić, a już zmuszony został uczestniczyć w jakiejś trudno wytłumaczalnej farsie. Kiedy Phillip Lahm ostatni raz grał na lewej obronie? To jakby klasyfikować Łukasza Piszczka w ataku, a Fabiańskiego uznawać za obiecującego napastnika Arsenalu. Albo Alves. Pozycja się zgadza, gorzej z formą. Ile udanych występów zaliczył Brazylijczyk w ostatnich 12 miesiącach? Sergio Ramos w 'jedenastce' FIFPro spełniać ma chyba rolę boiskowego zabijaki; łatwo go oszukać, nie sposób ominąć - zawsze trafi. Hiszpan jest jak dzieciak, który uświadomił sobie istnienie łokci oraz kolan i teraz ich możliwości pokazuje innym.
>>>Lewandowski nie wygrał Złotej Piłki, ale dorobił się ochroniarza!
O Xavim i Inieście nawet trudno wspominać. Oni są jak bliźniaki. Jak jeden, to drugi też. Myślisz Xavi i dodajesz natychmiast Iniestę. Co robią w 'jedenastce'? Nie sposób stwierdzić. Gdzie byli w maju tego roku? Może w Monachium, ale prędzej w Muzeum BMW niż na Allianz Arena. Jak długo pozostaną poza konkurencją w środku pola? Pewnie do końca kariery. Chociaż głosy mogą napływać jeszcze przez kilka następnych lat. Ich dominacja już dawno wykroczyła poza wymiar sportowy. To jakaś trudno wytłumaczalna kombinacja religii i dyletanctwa. Albo tylko to drugie.
Rok 2013 oficjalnie zamknięty. Cristiano Ronaldo najlepszy, Leo Messi najbardziej obolały, a Franck Ribery... nie będziemy się pastwić nad Francuzem. Naopowiadał sporo głupot w mediach, za bardzo się podpalił, ale też trudno się dziwić - drugiej szansy najpewniej nie będzie. Młody nie jest, na Mundialu we francuskiej ekipie szybciej dojdzie do morderstwa, niż do zgody w szatni, a i Bayern czeka najpewniej - przynajmniej odrobinę - słabszy sezon, więc za 12 miesięcy argumentów za jego kandydaturą będzie jeszcze mniej. Z drugiej strony - cuda się zdarzają. Szewczence w 2004 sumowali chyba punkty z kilku wcześniejszych lat, ale ostatecznie przeszedł do historii. Nie bardzo tylko wiadomo po co i dlaczego?
To jednak w futbolu jest najpiękniejsze. Zamykasz jeden rozdział i nie masz kompletnie pojęcia, co zdarzy się w następnym. Wiesz tylko, że nie zabraknie emocji. Samba De Janeiro.