W dwumeczu na otwarcie rywalizacji finałowej Resovia nie wygrała nawet seta, zaledwie raz wyszła z 20 pkt w partii. Popełniła niezliczoną ilość błędów, chwilami wyglądała jak dziecko we mgle.
Trudno zrozumieć przemianę rzeszowskiej drużyny, która jeszcze kilka dni wcześniej walczyła jak równy z równym z tuzami europejskiej siatkówki. Tymczasem w pierwszym meczu finału ekstraklasy rzeszowianie oddali po swoich błędach aż 29 pkt, a w drugim - 28. Jak na trzy krótkie sety w obu potyczkach, to liczby szokujące. Dość powiedzieć, że w ostatnim starciu rozegranym przed walką o złoto - o brąz Ligi Mistrzów z Lube Civitanova - mistrzowie Polski popełnili 34 błędy, ale w pięciu partiach.
Damian Janikowski przechodzi z zapasów do MMA!
- Graliśmy swoją siatkówkę. W pierwszym meczu to Dawid Konarski odpalił na zagrywce, w drugim mnie się udało - opowiadał Gladyr, który w drugiej potyczce finałowej w Kędzierzynie rozbijał szeregi mistrzów Polski kąśliwymi zagrywkami. Trafił trzy asy, nie pomylił się przy żadnym z pięciu ataków. Nic dziwnego, że otrzymał tytuł najlepszego siatkarza spotkania.
- Nie lubię się chwalić swoją grą, choć to jest bardzo miłe, że mnie ktoś docenia. Każdy z nas jest częścią zespołu, bez tego nie byłoby wspólnych zwycięstw - mówi skromnie mierzący 204 cm siatkarz urodzony w ukraińskiej Połtawie, który od 2013 r. ma polskie obywatelstwo, a w naszej lidze gra już osiem lat.
We wtorek o 20.30 w Rzeszowie trzeci mecz finału. Każdy inny wynik niż zwycięstwo Zaksy i ligowe złoto tej ekipy byłby niespodzianką.
- Cieszymy się ze zwycięstw, bez względu na wynik. Teraz jedziemy do Rzeszowa, gdzie będzie na pewno ciężej, bo to gorący teren. Trzeba odpocząć, wyczyścić głowy, nie myśleć za dużo o dwóch pierwszych meczach. Musimy się skoncentrować. I, mówiąc brutalnie, trzeba dobić rywali - zapowiada Gladyr.