Castellani chce zaczynać mecze ME z Gruszką w wyjściowym składzie, a młodzi Jakub Jarosz (22 l.) i Marcel Gromadowski (24 l.) mają pozostawać w odwodzie. Teoretycznie "Grucha" mógłby w Izmirze w razie konieczności wrócić na swoją nominalną pozycję przyjmującego, ale taka ewentualność nie wchodzi w grę.
- Chyba zostanę na ataku, brak już czasu na zmiany, tym bardziej że nasi przyjmujący są w naprawdę dobrej dyspozycji. Nie miałoby to więc sensu - tłumaczy Gruszka, który czuje się w roli atakującego coraz lepiej. Podczas kwalifikacji MŚ w Gdyni szło mu co prawda kiepsko, ale tydzień później w Memoriale Wagnera w meczach z renomowanymi rywalami - Hiszpanią i Włochami - kilkakrotnie pokazał, na co go stać.
Jeden z największych rutyniarzy ekipy narodowej (ponad 250 występów na koncie) wciąż teraz musi odpowiadać na pytania, jak się przestawił z przyjęcia na atak.
- Łatwe to nie jest - przyznaje "Grucha". - W tym roku jednak przychodzi mi to bardziej naturalnie. To musi chwilę potrwać, na hurra nic się nie da zrobić. A ja czuję się coraz lepiej z każdym meczem.
Gruszka wylicza trudności: - Technicznie gra w ataku to spore wyzwanie. Jestem przyzwyczajony do atakowania z lewego skrzydła, a musiałem się przenieść na prawą stronę, skąd jest większość akcji. Poza tym inne nabiegi, kąty uderzeń. To nie jest to samo, co w siatkówce żeńskiej. Dziewczyny są bardziej uniwersalne, u nas pozycje są ściślej określone.
Przed mistrzostwami Europy Polacy wygrali 8 meczów z rzędu, w tym z mistrzami Europy, Hiszpanami, i czwartą drużyną igrzysk w Pekinie, Włochami. Nic dziwnego, że oczekiwania przed Izmirem wzrosły, bo przecież nasi na teoretycznie najsilniejszych rywali mogą tam trafić dopiero w półfinale.
- Cieszę się, że nasza nowa grupa ma za sobą dobre zawody. One dodają nam pewności, że jesteśmy mocni i możemy coś ugrać - przekonuje Gruszka. - Na pewno nie jedziemy do Turcji tylko po to, by rozegrać kilka meczów i popłakać, że nie występujemy w najmocniejszym składzie.