W pierwszej fazie meczu w Skrze praktycznie nie było słabych punktów. Od początku agresywnie siadła na przeciwniku, błyszczała w bloku i zagrywce. Ofiarnie walczyła w obronie i dobrze „czytała” grę rosyjskiej drużyny. Doskonałe zawody rozgrywał irański przyjmujący z Bełchatowa Milad Ebadipour, ale otrzymywał wsparcie kolegów. Błyszczeli Artur Szalpuk, Kuba Kochanowski i brylujący w bloku Karol Kłos.
Skrę uskrzydlił drugi set, wygrany 29:27 po morderczej wymianie ciosów. Nasz zespół kilka razy udanie bronił piłek setowych i pokazał charakter. Nie poddał się w trudnych momentach.
Kryzys mistrzów Polski przyszedł w trzeciej partii, gdy Fakieł, głównie za sprawą groźnie serwującego Dmitrija Wołkowa, dogonił prowadzących wcześniej nawet 6 punktami (19:13) bełchatowian i miał setbole. Siatkarze z Bełchatowa nie wytrzymali napięcia i przegrali tego seta.
Rosjanie poczuli krew i rzucili się na słabnących przeciwników. W czwartym secie dominowali. Seriami dobrych akcji ze skrzydeł Wołkow i rzadko mylący się Jegor Kliuka doprowadzili do tie-breaka.
W nim trwała wymiana punkt za punkt, ale tylko do stanu 4:4, bo potem zaczęliśmy odskakiwać dzięki atomowym serwisom Mariusza Wlazłego i dwóm blokom na Kliuce. Objęliśmy prowadzenie 8:4. Rosjanie walczyli zmniejszając różnicę, a po polskiej stronie kluczowe zagrania wykonywał Ebadipour. Zrobiło się jednak 12:12 po naszym prostym błędzie. W nerwowej końcówce najpierw my mieliśmy dwie piłki meczowe, a potem Fakieł. Meczbole były później jeszcze po obu stronach aż wreszcie punkt na wagę sukcesu zdobył Kliuka. Ten morderczy mecz trwał bite trzy godziny.