W Turcji jej Vakifbank Stambuł dokonał w minionym sezonie epokowego wyczynu - nie przegrał żadnego z 47 meczów ligowych, pucharowych i w rozgrywkach europejskich. Kiedy tureccy szefowie dowiedzieli się, że Glinka wraca do kraju, nie zorganizowali uroczystego świętowania tytułu, tylko wielkie pożegnanie polskiej gwiazdy.
A potem do Glinki zaczęli się zgłaszać kolejni menedżerowie z najlepszych siatkarskich klubów świata. - Chcieli mnie w Turcji, Korei, a z Azerbejdżanu przyszła propozycja, którą śmiało mogę nazwać kontraktem życia - opowiada "Super Expressowi" Glinka, której zarobki w Turcji wynosiły 300-350 tys. euro za sezon. Azerowie, którzy skusili właśnie supergwiazdę mistrzyń Polski z Atomu Sopot, Rachel Rourke, są w stanie wyłożyć nawet trzy razy więcej!
- To finansowy kosmos, tam są takie pensje, jakie rzadko się płaci siatkarzom, a co dopiero siatkarkom - przyznaje Glinka. - Ale odmówiłam, bo w moim życiu pieniądze przestały być najważniejsze. Mam za sobą kilkanaście lat tułaczki za granicą. Jestem spełnioną zawodniczką i kobietą, mam córkę, która właśnie poszła do przedszkola w Polsce. Pewnych rzeczy na kasę się nie zamieni - tłumaczy.
Wszystko więc wskazuje, że "Maggie" przyjmie propozycję beniaminka Orlen Ligi, Chemika Police, który za sprawą dobrodziejów z Grupy Azoty będzie mógł sobie pozwolić na zakontraktowanie największych gwiazd.
- Nic jeszcze nie podpisałam, na razie rozważam ofertę - wyjaśnia siatkarka. - Muszę brać pod uwagę wiele elementów, poza rodzinnymi także to, w jakiej roli i w jak zbudowanej drużynie zagram. Jestem jeszcze przed rozmową z szefami klubu. Chciałabym wiedzieć, jak oni wyobrażają sobie współpracę i moje miejsce w ekipie. Na pewno zespół nie może spoczywać na moich barkach, bo ja nie nazywam się Rourke i nie będę zdobywać 30 punktów na zawołanie - śmieje się Glinka, która w polskiej lidze grała ostatni raz aż 14 lat temu.