Zaczęło się prawdopodobnie od... spaceru z psem. – To wtedy mogłem w jakichś krzakach złapać kleszcza – opowiada „Super Expressowi” Kowalczyk. – Na szczęście pojawił się rumień i dzięki temu można było szybko wykryć i zdiagnozować boreliozę. Zacząłem jednak w sierpniu treningi z zespołem, brałem w tym czasie antybiotyki. Po sześciu tygodniach usłyszałem, że jestem zdrowy. Ciało było jednak tak osłabione, że naderwałem triceps wewnątrz, na długości 12 cm. Rozpołowił mi się mięsień. Gojenie zajęło kolejne tygodnie, chociaż nie wyłączyło mnie to z zajęć, bo nic nie bolało, triceps nie zerwał się.
Leczenie poszło dobrze i pierwszy mecz ligowy Kuba rozegrał w połowie września. Pod koniec tego miesiąca okazało się jednak, że w Vervie pojawił się koronawirus. Nie ominął i 34-letniego środkowego. – Wtedy odbyłem przepisową dziesięciodniową izolację, nie miałem poważniejszych objawów, tylko trochę pobolewały mnie mięśnie i lekko głowa. Gdyby nie zrobiono testów, to normalnie bym trenował, bo nawet bym nie zauważył wirusa – przyznaje Kowalczyk.
Polska siatkarka uległa POTWORNEMU wypadkowi. PRZERAŻAJĄCE szczegóły potrącenia
Po zakończeniu izolacji siatkarze Vervy przechodzili rutynowe badania. I znowu środkowy stołecznej ekipy miał problemy. – EKG wyszło średnio. Zrobiono mi więc rezonans serca, okazało się, że mam zapalenie mięśnia sercowego. Od lekarzy usłyszałem, że to najprawdopodobniej nie jest skutek uboczny koronawirusa, lecz raczej efekt wcześniej przebytej boreliozy – mówi Kowalczyk. – Leczenie może potrwać od kilku tygodni do trzech miesięcy. Zalecenie jest jedno: dużo odpoczywać, nie podejmować wysiłku, nie stresować się. Tylko jak tu się nie stresować, oglądając w telewizji jak chłopaki grają emocjonującego tie-breaka? – zastanawia się pechowiec z Vervy. – Nie wyłączę przecież telewizora, bo potem ta niepewność wyniku by mnie już całkiem dobiła...