"Super Express": – Jak się pan czuje?
Taylor Sander: – Najważniejsze, że wróciłem na parkiet. Każdy dzień, w którym mogę trenować, to pozytywny dzień. Jeśli chodzi o moje nogi, czy ciało generalnie, czuję się gotowy na 100 procent. Co do barku, pewnie jest mu bliżej do 85 procent mocy. W niektóre dni jest lepiej, kiedy indziej nieco gorzej, bo odczuwam jeszcze bóle. Potrzebuję czasu na boisku, by poczuć się pewniej.
– To w tej chwili bardziej problem mentalny niż fizyczny?
– Na pewno w sporym stopniu mentalny, bo borykam się z urazem od dłuższego czasu. Są dni, kiedy gram bez zahamowań, innym razem trochę mnie pobolewa i wtedy muszę bardziej uważać na siebie. Trzeba to wszystko robić mądrze. Bark to skomplikowane urządzenie. Nie jest łatwo o niego dobrze zadbać.
Michał Kubiak pokonał Bartosza Kurka. "Do następnego razu jest najlepszym Polakiem w Japonii"
– Mówi pan o pojawiającym się wciąż bólu. To nie niepokoi?
– Nie, bo to normalna rzecz. Zacząłem niedawno znowu atakować piłkę, a nie robiłem tego od kilku miesięcy. Bark trochę boli, ale nie w miejscu, które było operowane, lecz dlatego, że był bezczynny przez jakiś czas. Lekarze mówią, że tak musi być.
– Policzył pan ile dni minęło między powrotem na boisku w meczu o punkty a ostatnim spotkaniem przed urazem?
– Nie robiłem tego. Skupiałem się na tym, co mam do zrobienia w kwestii rehabilitacji. Chodziło o to, żeby jak najszybciej, ale i z zachowaniem jak największego bezpieczeństwa, pomału wracać do zdrowia. Od momentu zabiegu minęło około półtora roku, chociaż latem tego roku zdarzyło mi się zagrać na treningach w kadrze USA. Cały ten okres był szalony. Najważniejsze, że dzisiaj czuję się najzdrowszy od bardzo dawna.
– Spodziewał się pan, że uraz okaże się tak poważny, iż trzeba będzie pauzować kilkanaście miesięcy?
– Kłopoty z barkiem miałem właściwie już od czasu występów w lidze akademickiej, kiedy byłem 18-latkiem. Praktycznie co rok toczyłem z nim jakąś batalię i czasami musiałem pauzować. W końcu, gdy się okazało, że nie będę mógł wziąć udziału w kwalifikacjach olimpijskich do Tokio, trzeba było zasięgnąć opinii lekarzy. Najlepsi specjaliści w USA badali mnie i moje główne pytanie brzmiało: czy robić operację od razu, czy mogę jeszcze czekać. Miałem zerwanie ścięgna i gra z ciągłym bólem nie wchodziła z grę.
– Nie wszyscy lekarze uważali, że wróci pan do zawodowego grania w siatkówkę.
– I to mnie przeraziło, szczerze mówiąc. „Wrócisz do grania bez problemu” – mówili jedni. „Po takiej operacji istnieje możliwość, że nie dasz rady grać ponownie” – uważali inni. Uznałem ostatecznie, że jakieś ryzyko zawsze jest przy zabiegach, dla mnie liczyła się ciężka praca, którą należy wykonać, żeby znowu móc uprawiać sport. No i wreszcie zaczynam widzieć słońce na swojej drodze. Wiem, że kariera się nie skończyła i że nadal mogę grać w siatkówkę na wysokim poziomie.
Siatkarz kadry spędził 21 dni na kwarantannie. „Obolałe całe ciało, stracony węch i smak”
– Jak będzie w praktyce wyglądać powrót na boisko w kolejnych tygodniach?
– Nie ma precyzyjnego planu, bo wszystko odbywa się z dnia na dzień, zależnie od mojego samopoczucia. Na pewno nie mógłbym zagrać trzech meczów z rzędu dzień po dniu, dlatego w ubiegłym tygodniu byłem na parkiecie raz. Wszystko robimy małymi kroczkami, żeby nie przesadzić.
– Od kilku miesięcy jest pan w Polsce. Zdążyło pana coś zaskoczyć w naszym kraju?
– Sytuacja w tym roku jest dziwna, z powodu pandemii na dobrą sprawę nie da się bywać poza domem. Jechałem do Polski z myślą, że jest tu wielu kibiców siatkówki i sporo miejsc do obejrzenia, tymczasem mamy mecze bez widzów, a aktywność trzeba ograniczyć do własnego miasta. Nie zdążyłem zebrać żadnych doświadczeń, o których można by opowiadać. Skupiam się na życiu rodzinnym w Bełchatowie z żoną i synkiem. Małego ciężko utrzymać w mieszkaniu, bo lubi śmigać rowerkiem, ale nie jest za ciepło, więc teraz to nie takie proste. Sklepy pracują, mogliśmy przynajmniej zrobić zakupy na święta i postawić choinkę. Cały dom udekorowaliśmy. Synek już nie może się doczekać Świętego Mikołaja.
Piękne siatkarki Budowlanych Łódź zostały modelkami [ZDJĘCIA]
– Brakuje kalifornijskiej pogody z rodzinnego Huntington Beach?
– To piękne miejsce do życia, nie da się ukryć, ale jestem zawodowym sportowcem, który gra tam, gdzie podpisze kontrakt i nie ma z tym problemu. Skupiam się na siatkówce, nie ma znaczenia, że mieszkam w małym mieście.
– Rozpamiętuje pan porażki? Pytam, wspominając kapitalny, ale przegrany przez USA półfinał mistrzostw świata z Polakami w 2018 roku.
– Nie da się wyrzucić tego z głowy ani zapomnieć, bo to są rzeczy, które cię motywują. W tak wyrównanych meczach jak tamten wszystko się może zdarzyć i każdy może wygrać. Z takich doświadczeń trzeba wyciągać wnioski. Polska wtedy zwyciężyła, bo kilka akcji rozegrała lepiej niż my.
– Jak Amerykanin patrzy na postęp polskiej siatkówki w ostatnich latach?
– Macie silną ligę, w której możecie rozwijać młode talenty. My w Stanach po grze w lidze akademickiej nie możemy brać udziału w rozgrywkach ligowych, zostaje tylko gra w kadrze. Właściwie od razu zostajemy zawodowcami po występach na uczelniach, o ile prezentujemy odpowiednio wysoki poziom.
Jastrzębski Węgiel buduje mocny skład na lata. Tomasz Fornal podpisał długi kontrakt
– Są siatkarze, przeciwko którym nie lubi pan grać?
– Dziś nie ma słabych zawodników na reprezentacyjnym poziomie, ale gdybym kogokolwiek się obawiał, mógłbym sobie dać spokój z siatkówką. Lubię atmosferę wielkich meczów i rywalizację przeciwko gwiazdom przeciwnych teamów.
– Jest pan jednym z najwyżej skaczących siatkarzy świata. 110 cm to wciąż obowiązujący wynik?
– Nie mierzę tego regularnie, ale faktycznie nie mam problemu z wyskokiem w górę. Wydaje mi się, że zdarzało mi się już dochodzić do 115 cm. Mam teraz świeże nogi, czuję się bardzo dobrze pod tym względem. Praca w siłowni przyniosła efekty. Im więcej będę grał, tym ten wynik może być gorszy, bo będą większe obciążenia. Ale wysokość skoku nie jest dla mnie ważna. Liczy się jego moc i to, żeby kolana nie bolały.
– Kiedy znowu można będzie powiedzieć, że na boisku jest Taylor Sander w optymalnej dyspozycji?
– Nie umiem ocenić, ale wiem jedno: jeśli dzisiaj, zaraz, zostanę wpuszczony na parkiet, mogę walczyć przeciwko każdemu rywalowi na świecie. Nawet jeśli mówiłem wcześniej o 85 procentach dyspozycji, uważam, że to i tak jest dużo. Bo żaden gracz nie powie, że czuje się perfekcyjnie, na 100 procent. My siatkarze nauczyliśmy się grać z bólem.
– W PlusLidze nie ma mocnych na Zaksę, która ostatnio mocno was zbiła także w Lidze Mistrzów. Jak pokonać dominatora?
– To bardzo mocny zespół, graliśmy już kilka razy. Uważam, że ze mną na parkiecie możemy ich pokonać. Mogę zrobić różnicę w takim spotkaniu. Wtedy mecz Skra – Zaksa będzie kompletnie inny. Czuję, że jesteśmy w trakcie budowy solidnej paczki w Bełchatowie. Rośniemy z tygodnia na tydzień i będziemy coraz bliżej Zaksy.