W ostatnich wielkich imprezach, w których brali udział biało-czerwoni (ME 2007 i 2009), Wlazły nie mógł wystąpić z powodu kontuzji. Po zakończeniu ekstraklasy, w której ze Skrą wygrywał od 2005 r. wszystko co chciał, zwykle był tak wyeksploatowany, że nadawał się do natychmiastowego leczenia.
We wtorek, po zwycięstwie 3:2 nad Jastrzębiem w czwartym meczu finału, po raz szósty z rzędu wywalczył mistrzostwo Polski w bełchatowskich barwach. Z twarzy nie schodził mu uśmiech, bo w końcu nic go po sezonie nie boli.
- Nic to może przesada, zawsze coś tam pobolewa. Jednak na tyle, na ile ból może być przyjemny, nie jest tak źle - śmieje się Wlazły. - Teraz po prostu spokojnie można funkcjonować. Po pierwszym finale w 2005 roku czułem się równie dobrze i nie byłem tak zamęczony jak w kolejnych sezonach - przypomina sobie siatkarz, który od 5 lat jest ze Skrą prawdziwym królem ligowego polowania. - Wtedy i dzisiaj grałem na większej świeżości. Obecny sezon miałem krótki, a mój powrót na parkiet po rehabilitacji (przez 5 miesięcy leczył uraz kolana - red.) był chyba najtrudniejszym momentem rozgrywek - nie ukrywa bombardier mistrzów Polski.
Teraz przed nim i kolegami z reprezentacji Polski kolejne wyzwanie. Trener Daniel Castellani (49 l.) pozwolił niektórym graczom na nieco dłuższe urlopy po lidze, ale za chwilę i oni dołączą w Spale do kolegów. Na początek mecze towarzyskie z Francuzami, potem Liga Światowa, Memoriał Wagnera, a pod koniec września - mistrzostwa świata, w których Polska broni srebrnego medalu.
- Odpoczynku za wiele nie ma, ale cieszę się, że jestem w stanie, w którym na obóz kadry mogę jechać spokojnie i bez obaw w niej funkcjonować - przekonuje Wlazły.