– Jeśli chodzi o koronawirusa, to nie dotknęło mnie nic – przyznaje Szymon Biniek, libero z Jastrzębia. Okazało się, że kłopot powstał wtedy, kiedy objawy zakażenia zgłosiła jego mieszkająca z nim dziewczyna. Miała prawie 39 stopni gorączki. Oboje zaczęli postępować według zasad, to znaczy zostali przetestowani, a siatkarz dodatkowo odsunięty od drużyny. Testy wykazały pozytywny wynik u kobiety, a negatywny u Bińka. – Na decyzję o objęciu nas kwarantanną, na to, żeby ktokolwiek się do nas odezwał, czekaliśmy chyba siedem dni albo dłużej – opowiada Biniek. – Potem był problem z tym, od kiedy rozpoczynać liczenie kwarantanny. Ostatecznie ruszyła ona od momentu badania.
Rozgrywający kadry siatkarzy Grzegorz Łomacz zasłabł w czasie meczu ligowego
To nie był koniec kłopotów siatkarza. – W czasie, kiedy byłem na obowiązkowej kwarantannie, wszedł przepis, w myśl którego osoba zamieszkująca z zakażonym, musi spędzić dodatkowe siedem dni, by obserwować, czy nie pojawiają się objawy choroby. Czyli to wszystko przedłużyło się u mnie do dwudziestu czy dwudziestu jeden dni. Dziwna sytuacja – przyznaje gracz z Jastrzębia. – Będąc zdrowym siedzi się cały czas w domu, nie jest to normalne. Musiałem szukać jakiejkolwiek aktywności, żeby pozostać w formie. W końcu po powrocie ostatni tydzień trenowałem z Michałem Gierżotem, który też niedawno przeszedł chorobę – kończy Biniek.