Pod sufitem auta Kuba miał zamontowane dwa pomarańczowe pudełka. To kamery śledzące każdy ruch kierowcy i pilota. – W samochodach czołówki wożone są kamery, które mają patrzeć czy załoga nie oszukuje – wyjaśnia Przygoński. – Jak mogłaby to robić? Na przykład zabierając na pokład telefon z dokładną mapą terenu. Dozwolony jest tylko roadbook (poglądowa lista punktów orientacyjnych przez które musi przejechać kierowca – red.). Tymczasem technologia jest tak zaawansowana, że nie ma problemu, by mieć w smartfonie całą trasę.
Nie da się skontrolować każdego uczestnika zmagań, więc organizatorzy Dakaru wymyślili, że wstawią do aut kamery, które pomogą wyłowić nieuczciwych. Przygoński chwali pomysł eliminujący potencjalne przekręty.
– Kamery zadziałały fajnie, bo stawka się wyrównała. Nie ma już takich sytuacji w Dakarze, że jeden samochód znalazł drogę, a reszta nie. I ta reszta myśli, że rywal coś kombinował. Kiedyś musiały się takie rzeczy zdarzać, coś czasami bywało nie tak – przyznaje Kuba.
Sędziowie losowo sprawdzają czy wszyscy rywalizują uczciwie. – My nie wiemy, kiedy kamery są włączone. Jak ktoś by wyciągnął telefon, to z miejsca dostaje dyskwalifikację. Wozimy ze sobą telefony na wszelki wypadek, ale umieszczone są z tyłu, poza kokpitem – wyjaśnia nasz kierowca.