"Super Express": - Zmiana rywala na ostatniej prostej mocno utrudniła ci przygotowania?
Sebastian Ślusarczyk: - Cóż, byłem przygotowany na Maxa Miszczenkę, który ma inne predyspozycje, niż mój sobotni rywal, ale nie narzekam i idę do przodu. Od momentu wybuchu pandemii koronawirusa przebywam w Radomiu, gdzie przygotowuję się z trenerami Adamem Jabłońskim i Rafałem Wojdą. Forma jest, waga zrobiona i wszystko idzie w dobrym kierunku.
- Wcześniej mieszkałeś w Anglii.
- Tak, w Nottingham. Wyjechaliśmy tam, jak miałem 8 lat. Najpierw wyjechała moja mama, ale po miesiącu wraz z tatą do niej dołączyliśmy. Pierwsze wrażenia? Nowy świat, nowe kredki. Wszyscy moi koledzy zostali w Polsce, ja nie znałem języka, ani ludzi... Zacząłem życie od nowa. Pierwsze 2-3 lata były ciężkie, ale jak poszedłem do szkoły i poznałem ludzi, to się zmieniło. W Nottingham, przez dużą część mojego życia się wychowałem, ale zapewniam, że myślę po polsku (śmiech).
- To tam zacząłeś treningi bokserskie?
- Tak, od razu po przyjeździe do Anglii. Było wokół mnie sporo nowych ludzi o różnych intencjach, dlatego... musiałem nauczyć się bronić. Tata zapisał mnie na boks, ale na początku mi się nie podobało. Dopiero, gdy sam zacząłem bić rywali, coraz bardziej się w to wciągałem.
Mateusz Borek zrobi galę boksu w Arłamowie! Znamy pierwsze szczegóły MB Boxing Night 7
- Łączyłeś treningi z pracą?
- Nie, choć w Anglii oczywiście też pracowałem. Najpierw w klubie, gdzie od 18. roku życia stałem na bramce. Potem był półtoratygodniowy epizod w fabryce, gdzie pakowałem jakieś pudła na TIR-a. Tam tak naprawdę zobaczyłem, co to jest ciężka praca. W pewnym momencie postanowiłem, że chcę poświęcić się wyłącznie boksowi, dlatego zrezygnowałem z pracy.
- Zanim zadebiutowałeś na zawodowstwie, wróciłeś do Polski i trenowałeś ze Stefanem Gawronem z Górala Żywiec, pierwszym szkoleniowcem Tomasza Adamka.
- Zgadza się, trenowałem tam 3 miesiące. Wystąpiłem nawet w mistrzostwach Śląska, ale przegrałem w ćwierćfinale z Mateuszem Wodzińskim. Ogółem stoczyłem na ringach amatorskich 5 pojedynków, z czego 4 wygrałem. Dlatego tak naprawdę, ja wciąż się uczę boksu.
- W takim razie, jak doszło do twojego zawodowego debiutu?
- Przyjechałem do rodziców do Anglii w odwiedziny i dostałem telefon od mojego byłego trenera, który zaczął trenować zawodowców, że jest taka opcja. Nie myślałem długo i podpisałem z nim kontrakt. Moja pierwsza walka tak naprawdę miała być... drugą. Byłem dogadany na pojedynek z Curtisem Gargano w Nottingham, ale pojawiła się propozycja od Jamiego Manninga i walkę w mieście obok, czyli w Derby. Wygrałem na punkty, a tydzień później walczyłem z Gargano.
- Jego bilans, gdy wychodził z tobą do ringu to 0 zwycięstw, 45 porażek i remis.
- Lubię gościa, ale to, co on robi jest nie do oglądania. Jeździ po galach, zbiera ciosy, nic nie bije i przegrywa. Przecież to jest bez sensu. W ogóle nie wliczam sobie tego zwycięstwa do rekordu.
- Aż tak cię zdenerwował?
- Tak, nie chcę pamiętać o tej walce. Walczyliśmy w Nottingham i żeby opłacić gaże dla rywala musiałem sprzedać ok. 60 biletów. Nikt mnie wtedy nie znał więc ciężko mi to szło... Oczywiście nie dałem rady i musiałem zapłacić rywalowi z własnej kieszeni, trochę też pomógł mi menedżer.
Rozumiesz, przyjeżdża bum, który ląduje dwa razy na deskach i przegrywa przed czasem, a ty musisz mu jeszcze zapłacić. W przeliczeniu na polskie, dostał ok. 1100 złotych, ja miałem dostać 700, ale oczywiście nic na tej walce nie zarobiłem. Tak samo jak na dwóch, trzech innych.
- W czwartej zawodowej walce w Watfordzie zmierzyłeś się z Viktorasem Razmą (Ślusarczyk wygrał przez t.k.o. w 4. rundzie - red.). Patrzę w Boxrec - ty ważyłeś 82,6 kg, a twój rywal 88 kg. O co tu chodzi?
- O to, że Anglia to dziki kraj. Nie wiedziałem z kim będę walczył, po prostu zaprosili mnie na galę, wsiadłem w auto i jechałem tam 4 godziny, żeby wystąpić. W Anglii, w przypadku początkujących zawodowców, jest tak, że dopiero wychodząc do ringu dowiadujesz się z kim będziesz walczył. Dopiero tam widzisz typa pierwszy raz na oczy, a jeśli ci się to nie podoba, to nie występujesz na galach! Pojechałem i patrzę, że gościu ma kilka kilogramów nadwagi. Zgodziłem się na ten pojedynek tylko z uwagi na tę 4-godzinną podróż.
- Jak porównujesz boks w Anglii i w Polsce to co, jako pierwsze, rzuca ci się w oczy?
- W Polsce trenerzy podchodzą do tego bardziej profesjonalnie. W Anglii szkoleniowcy funkcjonują po swojemu, jak im się ktoś wpierdziela, to od razu kręcą głową i robi się problem. Chciałem w swoich treningach w Anglii przemycić coś, czego nauczyłem się w Polsce, ale to nie podobało się trenerom. Dlatego ciągle byłem tam na uboczu, nawet pomimo tego, że wygrywałem walki.
- Jak doszło do twojego występu na polskiej gali?
- Występy w Polsce to było moje marzenie. Rozpocząłem współpracę z Wiktorem Materanem, który mi bardzo pomógł. Powiedział o mnie Mateuszowi Borkowi, który dał mi szansę zaistnieć w polskim boksie. Potem Wiktor zaproponował walkę z Darkiem Sękiem, to był jego pomysł. Posłuchałem go, zaatakowaliśmy Sęka i jak się okazało, wyszło nam to na dobre.
MB Boxing Night 7: Kariera Szymańskiego stoi na krawędzi. Walczy o być albo nie być
- Po walce z Sękiem oddałeś swoją gażę dla podopiecznych Domu Dziecka w Żywcu.
- Tak, to było niesamowite spotkanie. Do tej pory mam kontakt z tymi dzieciakami, gdy widujemy się na ulicach Żywca, zawsze serdecznie rozmawiamy. Urodziłem się w Legnicy, ale teraz mieszkam z rodziną w Żywcu i czuję związek z tym miastem.
- Coraz trudniej znaleźć dla ciebie rywala po tych dwóch nokautach. Rywale zaczynają się bać Ślusarczyka?
- O to chodzi! Jakby się mnie nie bali, to ja bym miał ten problem. Chcę być numerem jeden i robię wszystko w tym kierunku, by tak się stało. Tak jak mówiłem, tak naprawdę wciąż uczę się boksu, bo nie walczyłem amatorsko i nie mam podstawowej bazy. Ale po prostu się biję i chyba dobrze mi to wychodzi.
Czytaj Super Express bez wychodzenia z domu. Kup bezpiecznie Super Express KLIKNIJ tutaj