Fury do ringu wrócił w czerwcu tego roku po prawie trzyletniej przerwie. Po zwycięstwie z Władimirem Kliczko "Król Cyganów" wpadł w mnóstwo osobistych problemów. Udało mu się z nich wydostać i jego celem stał się powrót na szczyt w boksie. Okazję na to dostał bardzo szybko, bo już w trzeciej walce po powrocie.
Jego przeciwnikiem był niepokonany Wilder. Amerykanin znany jest z kończenia walk przed czasem. Z 40 pojedynków rozstrzygnął tak aż 39. Przewidywano, że tak samo będzie również na gali w Los Angeles. Kibice mogli przecierać oczy ze zdumienia. To Fury prowadził walkę i punktował swojego rywala.
"The Bronze Bomber" nie miał pomysłu, jak dobrać się do skóry Brytyjczyka. Widać było frustrację w jego poczynaniach. Atakował chaotycznie i dawał się wciągnąć w gierki byłego mistrza świata. Wilder do głosu doszedł dopiero w dziewiątej rundzie. Wówczas po raz pierwszy posłał przeciwnika na deski. Nogi Fury'ego ugięły się po prawym sierpowym.
30-latek zdołał jednak wstać i przetrwał do ostatniej odsłony pojedynku. W dwunastej rundzie również był liczony, ale wówczas wydawało się, że po potężnym lewym nie będzie w stanie wrócić do żywych. Ku zdziwieniu wszystkich Fury pozbierał się i dotrwał do końca. Według sędziów w walce padł remis, a pas mistrzowski pozostał w rękach Wildera.