"Super Express":- Jak wyglądają pana rozmowy z KSW? Czy można mówić już o oficjalnej umowie?
Izu Ugonoh: - Rozmowy się toczą. Niedawno mieliśmy spotkanie z Martinem Lewandowskim, ale rozmawiam również z innymi federacjami. O ich finalizacji na razie jeszcze nie możemy mówić. Czekam na rozwój wypadków.
- Nie da się jednak ukryć, że do MMA jest panu bardzo blisko?
- Zgadza się. Trenuję, poznaję nowe rzeczy. Wróciłem do kopania, czyli do kick boxingu od którego wszystko się zaczęło. Uczę się elementów walki parterowej. Oczywiście są to ciężkie treningi, bo tylko takie dają efekt, ale to sprawia mi bardzo dużo przyjemności, bo jest on znacznie bardziej różnorodny niż w samym boksie. To dla mnie mocno stymulujące i jestem z tego zadowolony.
- MMA stało się bardzo popularne. Co ta dyscyplina ma takiego w sobie, że przyciąga do siebie sportowców?
- Wydaje mi się, że w mieszanych sztukach walki każdy może wykorzystać to, w czym czuje się najmocniejszy. Jeden jest zwinniejszy, drugi silniejszy i każda z tych, czy innych cech w MMA może okazać się kluczowa. Dyscyplina ta przypomina pierwotne walki i trzeba być wszechstronnym, aby wygrywać. Każdy znajdzie styl dla siebie i może przez to pokazać to, co w nim najlepsze.
- Czyli jak rozumiem chętnie zamieniłby pan ring na klatkę?
- Z mojej strony mogę powiedzieć tylko tyle, że robię wszystko, aby tak się stało. Obecnie czekamy na rozwój sytuacji, jednak jestem dobrej myśli.
- Boks jest już dla pana rozdziałem zupełnie zamkniętym, czy pojawia się niekiedy myśl o powrocie?
- Powiedziałem, że nie zamierzam dalej boksować i nie podejmuje żadnych działań w kierunku powrotu, bo tego nie będzie. Boksowi poświęciłem dużo. Miałem jednak swoje powody, aby zakończyć karierę. Wydaje mi się, że pod koniec nieco się wypaliłem i potrzebowałem czegoś nowego. I w MMA to odnalazłem. Jest tu sporo nowych rzeczy, które dają mi radość i napędzają mnie. Wciąż robię coś, czym pasjonowałem się od małego, coś czym zajmowałem się całe dorosłe życie. Nawet gdyby nic nie wyszło z ewentualnych umów, to sam trening daje mi dużo przyjemności.
- Czy jest taka rzecz, której pan żałuje w karierze boksera? Że poszedł pan w tą, a nie w inną stronę?
- Gdybym miał raz jeszcze poprowadzić swoją karierę, to nie widzę jakiegoś ogromnego błędu, jasnego znaku, że powinienem postąpić inaczej. Moje ambicje były duże, miałem okazję sparować z kilkoma gwiazdami boksu: Usykiem, Kliczko, Parkerem, z którym spędziłem mnóstwo czasu na treningu. Nie lubię robić rzeczy na pół gwizdka i dawałem z siebie tyle, ile mogłem. Przyszedł jednak czas, że trzeba spróbować czegoś innego. Gdybym jeszcze miał do tego serce, nie odpuściłbym boksu. Żadna przegrana walka nie sprawiłaby, że skończyłbym karierę. Gdybym miał zapał, kontynuowałbym przygodę z boksem. Trzeba wiedzieć, kiedy coś zmienić, żeby nie robić tego na siłę.
- A udział w Tańcu z Gwiazdami? Za tę decyzję zebrał pan sporo słów krytyki.
- Mimo że niektóre rzeczy nie potoczyły się tak, jak chciałem, to samego udział w Tańcu z Gwiazdami nie mogę uznać za duży błąd. Były plusy. Taniec dał mi bardzo solidnie w kość, ale jak wróciłem do treningów to potrafiłem mocno uderzyć, miałem lepszą motorykę. Jedynym dużym minusem było to, że nie walczyłem. Ale jeśli chodzi o rozwój mojego organizmu, to skorzystałem. Nie był to zupełnie stracony czas. Byłem w ciągłym ruchu, trenowałem. Gorzej, jakbym zupełnie nic nie robił, albo nabawił się poważnej kontuzji.
- Czy w MMA ma pan jakiś wzór do naśladowania?
- Mam okazję trenować i z Janem Błachowiczem i Danielem Omielańczukiem. Przyglądam się im, dostaję od nich porady, pokazują mi "z czym to się je". Z wzorem do naśladowania daleko nie muszę wybiegać, bo mam na sali dwóch najlepszych zawodników w swojej kategorii w Polsce.
- Niedawno odwiedził pan Nigerię, kraj swoich przodków.
- Zgadza się. Ostatni raz w Nigerii byłem 22 lata temu. Miałem wówczas 10 lat. Wizyta była mocno sentymentalna. W Nigerii mam babcie i zdałem sobie sprawę, że ona wiecznie żyć nie będzie i mimo że nie mam z nią regularnego kontaktu, między innymi ze względu na odległość, to uparłem się, że muszę pojechać do Nigerii przed końcem ubiegłego roku. Zabrałem ze sobą młodszą siostrę na wyjazd. Postawiłem ją przed faktem dokonanym, bo kupiłem bilet i powiedziałem "lecisz ze mną" (śmiech). Była to bardzo udana wycieczka, było mi dane dotknąć ziemi przodków, odświeżyć korzenie. Dostałem błogosławieństwo babci, wujków, co jest najważniejsze. Nie pozostaje nic innego jak szukać nowych wyzwań.
- Czy było coś, co pana zaskoczyło w Nigerii?
- Ostatnio byłem w Abudży, obecnej stolicy. To miasto jest zupełnie inne od Lagos. Była stolica to ogromna aglomeracja, blisko 30 mln ludzi. Wciąż jest to centrum biznesowe, ale nie wszystko funkcjonuje tam tak, jak powinno. Śmieje się, że miasto zaplanowane było na 5 mln ludzi, a rozrosło się niewyobrażalnie. W Abudży natomiast jest zupełnie inaczej. To jakby przenieść się do innego kraju. Jest dużo spokojniej, struktura miasta jest bardziej cywilizowana. Fajne miasto, w którym można sporo zobaczyć i spędzić czas wolny w licznych parkach. Pogoda wspaniała, jedzenie bardzo dobre, strasznie mi smakowała kuchnia nigeryjska. I co najważniejsze bliskość rodziny. Po powrocie stwierdziłem, że Abudża to miasto, do którego mogę wracać.
- I poczynił pan plany na szybki powrót do Nigerii?
- Nie ukrywam, że chciałbym się tam udać w tym roku. Jedna z moich młodszych sióstr nie była jeszcze w Nigerii i miałem zamiar pokazać jej nasze rodzinne strony. Gdyby to się udało, plan wypaliłby w stu procentach.