Jerzy Kulej: Nie dałem się znokautować śmierci

2012-01-16 20:39

Przyznam się, że na pierwsze spotkanie z Jerzym Kulejem (71 l.) po przejściu przez niego ciężkiego zawału serca oraz udaru mózgu, który spowodował paraliż lewej strony ciała, szedłem z duszą na ramieniu. Bałem się, że mój stary przyjaciel będzie schorowany, przygnębiony, kontakt z nim będzie utrudniony. Wyszedłem radosny, z wiarą, że Jurek wróci w pełni do życia.

- Śmierć omal mnie nie znokautowała, ale wstałem na 7. Nie dałem się wyliczyć - śmieje się Kulej, przyjmując bokserską postawę i puszczając oko.

Był na bitewnym polu

Miesiąc temu po zawale serca de facto nie żył przez kilka minut. Potem był przez kilkanaście dni w śpiączce. Gdy został z niej wybudzony, początkowo nie mówił, uciekała mu świadomość. Teraz samodzielnie chodzi (chociaż jeszcze nie tak pewnie jak dawniej), gasi światło, opowiada (głosem jeszcze momentami niewyraźnym), rozmawia przez telefon komórkowy. O pierwszych wrażeniach, gdy wrócił z zaświatów, mówi tak:

Byłem na polu bitewnym, ciemno, pełno zabitych, rannych. Pomiędzy nimi chodzi lekarz z latarką i świeci. "Zabity, zabierać", "zabity, zabierać"... Podszedł do mnie, popatrzył: "Będzie żył, do szpitala" - wydał rozkaz. Patrzę na niego i rozpoznaję w ciemności, że ten lekarz to przecież mój przyjaciel, doktor Boguś Kościejczuk z Białegostoku. "Boguś, co mi tak świecisz w oczy!!!" - krzyknąłem do niego podenerwowany - wspomina ze śmiechem Kulej.

Imponuje dobrym humorem

Do tej pory Kulej miał w warszawskiej klinice przy ul. Sobieskiego zabiegi rehabilitacyjne dwa razy dziennie po godzinie. Od tego tygodnia sesje rehabilitacyjne mają być wydłużone do w sumie czterech godzin dziennie, plus zajęcia z logopedą. Najważniejsze, że imponuje dobrym humorem i pamięcią.

- Kiedyś lecieliśmy na turniej przedolimpijski do Meksyku - opowiada. - Wysiadł jeden z silników, traciliśmy wysokość, już było widać fale morskie. Stewardesy zbierają paszporty, jedni płaczą, inni się modlą. Ja też przestraszony się wiercę. Tylko Felo Stamm (legendarny trener, który doprowadził Kuleja do dwóch złotych medali olimpijskich - przyp. red.) spokojny, popija kolejny koniaczek i strofuje mnie: "Jurek, co ty tak się martwisz? Przecież to nie twój samolot!".

Już kiedyś Jurek opowiadał mi tę historię. Jak to miło było usłyszeć ją od niego jeszcze raz, w takich okolicznościach.

Fantastyczne postępy rehabilitacyjne

Cały czas są przy nim na zmianę najbliżsi: syn Waldemar i życiowa partnerka Alusia. Postępy w jego rehabilitacji są fantastyczne, co na pewno ma związek z ich troskliwą opieką i twardym charakterem Jurka, który nigdy się nie poddawał, zawsze dawał z siebie podczas treningu i podczas walki sto procent i więcej.

- Tata wygrywa swój trzeci pojedynek o olimpijskie złoto, to, którego nie zdobył w Monachium, bo tam nie pojechał. Przed nami długa, trwająca wiele miesięcy wspinaczka na Mount Everest, z ciężkim plecakiem. Ale jest nadzieja na sukces, pełny powrót do zdrowia - mówi Waldemar Kulej.

Najnowsze