"Super Express": - Jak się czujesz?
Krzysztof Włodarczyk: - Bolą mnie mięśnie pleców, ale wszystko jest dobrze i walka nie powinna być zagrożona.
- Jak to wyglądało z twojej perspektywy?
- To działo się na wysokości Mszczonowa, około 40 kilometrów od Warszawy, na trasie S8. Jechałem lewym pasem i nagle przede mną znalazł się Opel Corsa, kierowany przez kobietę. Wyprzedzała tira, ale jechała maksymalnie 90 km/h i mnie nie widziała. Nie chciałem jej uderzyć z impetem w tył, dlatego "odbiłem" auto w prawo i wcisnąłem się między Corsę, a nadjeżdżającego tira. Później jeszcze zakręciło moim autem i wpadłem w barierki.
- Brzmi przerażająco...
- Najważniejsze jest to, że miałem zapięte pasy. Jeżdżąc po mieście, często ich nie zapinam, ale gdy ruszam w trasę, robię to zawsze. W momencie uderzenia mocno zaparłem się o kierownicę, ale gdyby nie pasy, to prawdopodobnie wyleciałbym przez szybę. Pasy uratowały mi życie. Ale bardziej przeraża mnie co innego...
- Co?
- Miał ze mną jechać kolega z grupy Krzysztof Kopytek. Całe szczęście, że go nie było, bo wystrzeliła cała kurtyna boczna, a tir praktycznie rozerwał cały prawy bok auta, które nadaje się do kasacji. Gdyby tam siedział, prawdopodobnie nie wyszedłby do walki.
- Jak ta sprawa się zakończyła?
- Byłem w wielkim szoku, ale to była ewidentnie wina tej kobiety, która zajechała mi drogę. Została zresztą ukarana mandatem. Do Sosnowca zawiózł mnie Krzysztof Głowacki, który cofnął się po mnie 100 kilometrów. Zapewniam, że „Główka” jeździ spokojnie i bezpiecznie dotarliśmy na miejsce (śmiech).
- Wypadek będzie miał na ciebie wpływ w ringu?
- Jestem trochę obolały, ale nie będę wymyślał. Masażysta dotknie mnie w paru miejscach i sądzę, że to zdarzenie nie powinno mieć większego wpływu na mój boks.
Krzysztof "Diablo" Włodarczyk miał wypadek. Auto skasowane. ZOBACZ ZDJĘCIA