Rekowski to trzykrotny amatorski mistrz Polski w wadze super ciężkiej i niewykluczone, że nigdy nie trafiłby do zawodowego boksu, gdyby nie... przepisy. Zbliżał się do 35. roku życia (limit wieku w boksie amatorskim), dlatego w 2012 roku przeszedł na zawodowstwo. Jak to zwykle bywa na tym etapie kariery, na początek dostał do obicia kilku kelnerów, którzy pięściarzami byli jedynie z nazwy. Trzeba jednak przyznać, że wejście miał imponujące, bo w ciągu trzech miesięcy znokautował pięciu rywali. W żadnym z tych pojedynków nie spędził w ringu dłużej niż dwie rundy.
W pierwszym roku startów wystąpił dziewięciokrotnie, a dokładnie po 12 miesiącach od debiutu w krwawym pojedynku sprał na kwaśne jabłko Elijaha McCalla w Legionowie (później przegrał z jego ojcem Oliverem). Po dwóch latach miał już pas zawodowego mistrza Polski w wadze ciężkiej (po wygranej z Albertem Sosnowskim przez t.k.o. w 7. rundzie) i 16 walk na koncie. "Reks" narzucił sobie bardzo intensywne tempo, a podeszły (jak na pięściarza) wiek, nie był jedynym powodem.
- Moje myśli były zupełnie gdzie indziej – mówił Rekowski w 2016 roku po porażce przez t.k.o. w 7. rundzie z Andrzejem Wawrzykiem. To nie była wymówka. Dwa dni przed walką jego wówczas 14-letni syn Oliwier przeszedł operację przeszczepu nerki w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Nieprzespane noce, niezliczone wizyty w szpitalach i ogromne nerwy – tak wyglądały przygotowania Reksa do walki z Wawrzykiem. Nic więc dziwnego, że pojedynek przegrał. Ale wygrał coś znacznie cenniejszego – zdrowie dziecka. Przeszczep się przyjął.
W piątek w Kościerzynie Oliwier głośno dopingował tatę spod ringu, a po walce cieszył się tak, jakby ojciec właśnie zdobył mistrzostwo świata. - Boks to moja praca. Raz się przegrywa, raz wygrywa, a życie ma się tylko jedno. Wraz z Oliwierem wygraliśmy najważniejszą walkę naszego życia. To ogromna radość patrzeć, jak syn, który nie tak dawno cierpiał, bo nie mógł doczekać się operacji, teraz jest szczęśliwy i normalnie chodzi do szkoły – powiedział mi Reks kilka miesięcy temu.
Gdy debiutował, wielu pukało się w czoło i zadawało pytanie "po co?". Mimo że daleko mu było do wirtuoza, był gwarancją solidności i w ciągu sześciu lat zawodowej kariery stoczył kilka walk, które na długo zostaną w pamięci (m.in. ze wspomnianym Elijahem McCallem czy Nagym Aguilerą). Zarobił też na tyle, by uratować zdrowie swojego dziecka, a to zdecydowanie cenniejsze niż trofea na półce. Dlatego po zakończeniu kariery, mimo że w jej trakcie stracił dużo zdrowia, może sobie powiedzieć "było warto".