Mike Tyson we wrześniu ubiegłego roku miał być honorowym gościem gali bokserskiej zorganizowanej przez Babilońskiego na warszawskim Torwarze. Dokumenty podpisał jego pełnomocnik Carl Holness, polski promotor przelał na jego konto umówioną kwotę. Tyson jednak do Polski nie przyleciał. W ostatniej chwili musiał go zastąpić inny były mistrz świata wagi ciężkiej - Lennox Lewis (47 l.).
- Od tamtej pory Holness mnie zwodzi. We wrześniu obiecał, że w ciągu tygodnia zwróci całą kwotę. Minęło ponad pół roku, a pieniędzy ani widu, ani słychu - denerwuje się Babiloński. - W grudniu poleciałem nawet do Las Vegas - specjalnie, żeby się spotkać z Tysonem osobiście. Rozmawiałem z nim i z jego żoną. Także przyrzekli, że oddadzą mi pieniądze, ale oczywiście nie dotrzymali słowa. Mam już serdecznie dość całej tej żenującej sprawy.
Teraz Tyson sam przyleci do Polski. Kontrakt z produkującą Blacka firmą Food Care będzie opiewał na znacznie więcej niż 60 tysięcy dolarów, które bokser jest winny Babilońskiemu (prawdopodobnie około pół miliona dolarów za dwuletnią umowę).
- Mam nadzieję, że teraz wreszcie uda nam się zakończyć tę sprawę polubownie - mówi Tomasz Babiloński. - Zamierzam się spotkać z Mikiem Tysonem przy okazji jego wizyty w Polsce i odebrać to, co mi się należy. Ale tym razem nie będą mnie interesowały obietnice i deklaracje, tylko gotówka. Zbyt długo już czekam na moje pieniądze.
Nie można wykluczyć, że Babiloński zjawi się na czwartkowej konferencji prasowej Tysona i dojdzie do skandalu.