Super Express": - Co cię skłoniło do tego powrotu, kasa?
Marcin Różalski: - Tak, idę za pieniędzmi.
- Co robiłeś przez te pięć lat? Chyba się nie nudziłeś.
- Nie, nie jestem typem leniwca. W moim bytowaniu zawsze coś się dzieje, jest adrenalina. Ale przyszła pora na powrót. Zycie pisze swoje scenariusze. Na pewne rzeczy jednak nie mamy wpływu i choćbyśmy nie wiem jak się zagięli, to stanie się tak, jak ma się stać.
- Czyli ten Zimmerman był ci pisany?
- Może nie chodzi o Zimmermana, tylko o cały ciąg zdarzeń, które sprawiły, że moje relacje z KSW zaczęły się poprawiać. Wróciliśmy do koleżeńskich stosunków.
Szpilka z Radczenko stoczą nie jeden, a dwa pojedynki! Zawarli dżentelmeńską umowę
- Jak długo przygotowywałeś się do walki z Zimmermanem?
- Na takiego rywala, taką legendę, to przygotowuję się całe życie. Ja jestem zawodnikiem takiej starej szkoły, że trzeba cały czas być w treningu. Zawsze pracuję, bo nigdy nie chcę być bez formy. Oczywiście nie zarzynam się już, bo mam już przecież 44 lata. A jeśli chodzi o Zimmermana to jest ode mnie młodszy. To bardzo dobry zawodnik, z dobrym bilansem walk. Jest z Holandii, a to kolebka kick-boxingu, walczył z największymi. Jeśli dostaje się propozycję walki z takim zawodnikiem, to się ją bierze.
- Masz walczyć w formule K1, tylko w stójce, ale w małych rękawicach. To był twój pomysł?
- Nie. To zostało zaproponowane przez Maćka Kawulskiego i bardzo mi się to spodobało.
- Jak się rozwija twój "Różoland"? Ile masz w nim teraz zwierząt?
- Teraz trochę mniej. Kiedyś mieliśmy pod domem 50 koni. Teraz mamy dwadzieścia kilka. Przez ostatnie 2-3 lata dużo koni nam zmarło, wiele z nich było zniszczonych, cierpiało. Niestety, byliśmy postawieni pod ścianą i kilka zwierząt musieliśmy uśpić.
- Ty w szkole byłeś grzecznym chłopakiem?
- Byłem chuliganem, tak jak każdy. Ale robiąc cokolwiek złego, zawsze robiłem to tak, żeby nie zrobić przykrości rodzicom. O niektórych sprawach do dzisiaj nie wiedzą. Wielkich problemów nie sprawiałem, ale swoje za pazurami mam.
- Jaka jest Twoja idea perfekcyjnego szczęścia?
- Dla mnie szczęście to wstać rano, otworzyć lodówkę i zobaczyć, że mam na kanapkę z serem, szynką czy czymkolwiek. Daję synowi jakieś pieniążki, tak zwane kieszonkowe, żeby sobie kupił drożdżówkę, itd. Przychodzi 15-ty, kiedy są opłaty i mam na nie. Potem – gdy żona proponuje, żeby pójść na kolację - mam na nią, tak samo jak na urlop. Ale do wszystkiego dochodzę pracą, nikt mi – kolokwialnie mówiąc - nie nasrał w ręce.
- A czego w życiu się najbardziej obawiasz?
- Bezradności.
- Jakie cechy u ludzi najbardziej cenisz, a jakich nie lubisz?
- Jestem człowiekiem starej daty, z epoki dinozaurów. Przyjaźń, lojalność, braterstwo, robić co się mówi, mówić co się robi, pomagać tam gdzie można pomóc, być dumnym z tego co się robi, pamiętać o swoich korzeniach, o ludziach dzięki którym możemy tu siedzieć i rozmawiać po polsku. A te rzeczy są niestety teraz zacierane. Jestem człowiekiem zero-jedynkowym. U mnie jest coś białe, albo czarne.
- Gdybyś wygrał 10 milionów w Lotka, na co byś je przeznaczył?
- Na pewno na początku na dobrego psychiatrę, bo mógłbym zwariować. Poza tym zatrudniłbym solidną armię najemników, żołnierzy jednostek specjalnych, żeby chronili moją posesję. Zostałaby poszerzona, dokupiłbym hektary ziemi, zasadził na niej las.
- Czy jest w tobie jakaś cecha, której sam nie lubisz?
- To jest haracz. To jest haracz jaki płacę za bycie złym człowiekiem. Nie uważam się za dobrego człowieka.
- Serio tak myślisz?
- Tak, płacę haracz za bycie niedobrym człowiekiem.
- Na czym polega ten haracz?
- Na oddawaniu dobra, bo robiłem coś złego.
- Dlaczego nie lubisz Mariusza Pudzianowskiego?
- Mariusz Pudzianowski nie jest zupą pomidorową, żeby go lubić. Nie lubię go ze względów prywatnych i rzeczy o których wiem, że były. Nie jest święty. Najgorsze jest to, że źle o nim mówią ludzie z jego bliskiego otoczenia. Niech się nad tym zastanowi.
- Jak chciałbyś umrzeć?
- W walce, na treningu, robiąc to co kocham. Ludzie robią sobie podśmiech****, gdy przegrywam walkę. Pytają czy przeniosłem sobie termin śmierci na następną walkę. No nie. Nie o to chodzi.